Dramat pogorzelców. Wrócili do kamienicy, bo nie mają innego wyjścia

Kilkanaście dni po pożarze kamienicy we Wrocławiu, jej mieszkańcy narzekają, że zostali bez pomocy urzędników. Ci, którzy nie mieli dokąd iść, wrócili do lokali, mimo że są one w tragicznym stanie. Jedne grożą zawaleniem, inne zostały całkowicie zalane. W dodatku lokatorzy, w tym dzieci, wdychają unoszącą się w budynku spaleniznę. Urzędnicy zasłaniają się procedurami i pomocy radzą szukać u krewnych lub znajomych.

Dnia 26 lutego mieszkańcy jednej z kamienic we Wrocławiu nie zapomną nigdy. Około godziny dwudziestej lokatorzy musieli uciekać ze swoich mieszkań, bo w lokalu na pierwszym piętrze  wybuchł pożar.
 
Dzięki szybkiej interwencji straży pożarnej kamienica nie spłonęła doszczętnie. Mocno uszkodzone zostały mieszkania i klatki schodowe. Całkowicie zostało zalane mieszkanie na parterze. Tam mieszkała pani Joanna z mężem i trojgiem dzieci.  Lokal nie nadaje się do zamieszkania.
- Czuję smród  w pokoju dziewczyn, widać już mokre plamy, więc, tak jak technik powiedział, to jest chwila czekać, jak przyjdzie odwilż i to runie. Wszystkie stropy są pozamarzane – opowiada pani Joanna.
 
- Śmierdzi w mieszkaniu, na klatce śmierdzi, i w toalecie. Byłam u lekarza po tym pożarze, bo żle się czuję. Mam zawroty głowy, wymiotuję, krew z nosa mi leci – mówi poszkodowana po pożarze pani Nadia.

Niestety niektórzy mieszkańcy, pomimo tragicznych warunków, w lokalach pozostali. Powód? Nie mają dokąd iść. Mieszkać się nie da, ale innego rozwiązania nie ma.

- To już czwarty pożar w tej kamienicy, a administracja po prostu sobie to olewa. Chodzimy tam, ale mamy związane ręce, a oni śmieją nam się w twarz. Wiedzieli, że są minusowe temperatury, wiedzieli, że w kamienicy są małe dzieci i do piątku nie zabezpieczyli spalonego mieszkania. Dopiero jak zgłosiliśmy, że dzieci zaczynają chorować, źle się czują, to wtedy wsadzili pleksę – twierdzi pani Nadia.
 
- Lekarz mi wyraźnie powiedział, że dziecko nie może wdychać takich rzeczy, spalenizny. Ale ono musi przejść przez korytarz, gdzie jest osmolone – mówi inna lokatorka, pani Marta.

Rodzinom jest bardzo ciężko. Minęło już kilkanaście dni od pożaru, a nadal żyją w tragicznych warunkach. Niektórzy mieszkają u znajomych. Pani Joanna z mężem i trojgiem dzieci po kilku dniach tułania, samowolnie zajęła pustostan. Bo jak twierdzą lokatorzy, pomoc urzędników jest niewielka.  
- Te rodziny są w bardzo złej sytuacji , szczególnie dzieci. Przecież trwa rok szkolny, jesteśmy przed Świętami Wielkanocnymi, tym bardziej sytuacja jest tragiczna. Postaram się  zrobić wszystko, co mojej mocy, żeby pomóc. Nie mogę się jednak wypowiadać za samorząd – informuje Justyna Matkowska z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego.

- To są kwestie proceduralne, wcześniej wysłaliśmy maile do wydziału lokali mieszkaniowych, w miarę możliwości, żeśmy pilnie wnioskowali, ale fizycznie  pismo wpłynęło w piątek. O procedurach  zapomnieć nie możemy. Ja bym liczyła na czynnik ludzki i wsparcie sąsiadów, krewnych albo znajomych. My się poruszamy w obowiązujących przepisach – tłumaczy Katarzyna Galewska, rzecznik „Wrocławskich Mieszkań”.*

* skrót materiału 

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl