Blisko stu kierowców tirów czeka na pensje. Szef zniknął
Już nawet 2 mln złotych może przekraczać zadłużenie jednej z polskich firm transportowych wobec jej pracowników. Blisko 100 byłych i obecnych kierowców firmy z Poddębic twierdzi, że nie dostało wynagrodzeń za kilka miesięcy pracy. Nie mają kontaktu z byłym – a dla niektórych jeszcze obecnym – pracodawcą.
Mąż Agnieszki Ressel jest kierowcą tira. Oboje czują się oszukani przez Macieja P. - właściciela firmy transportowej z Poddębic niedaleko Łodzi. Firmy, która swoją działalność prowadzi w całej Europie. Maciej P. nie wypłacił mężowi pani Agnieszki kilkumiesięcznego wynagrodzenia – ponad 30 tysięcy złotych. Rodzina została bez środków do życia.
- W tej chwili pracuje tylko mój mąż. Utrzymuje naszą rodzinę. Zostaliśmy przez dwa miesiące bez żadnej pensji. Nasze oszczędności szybko się kurczą. Mamy też zobowiązania. To jest żal i niedowierzanie, że człowiek człowiekowi może tak zrobić - powiedziała Agnieszka Ressel, żona oszukanego kierowcy.
Oszukani przez Macieja P. czują się też inni pracownicy. Blisko stu byłych i obecnych kierowców łącznie ubiega się o kwotę – jak twierdzą - przekraczającą już 2 miliony złotych.
Kierowca Mariusz Mazurek mówi, że nie dostał ponad 15 tys. zł pensji, Ryszard Murawski - 15-16 tysięcy, Krzysztof Kubiak - 22 tysięcy, a Jacek Nagaba ponad 20 tysięcy.
- Jeździliśmy w systemie 4 tygodnie na 2 tygodnie w domu. Za pensję 7 tysięcy złotych. Dostaliśmy informację SMS-owią około 10 stycznia, że wypłata będzie opóźniona o kilka dni, ale nic nie było – opowiadał kierowca Artur Grodzicki.
Po kilkumiesięcznych prośbach o wypłatę wynagrodzeń postanowili przyjechać do Poddębic, by odzyskać swoje pieniądze. W firmie pozostało już niewielu pracowników, a ci zajmujący się przyjmowaniem kierowców do pracy, nabrali wody w usta.
Z Maciejem P. nie udało nam się skontaktować telefonicznie. Podobny problem mają kierowcy.
- Dzwoniłem, SMS-owałem, zero odpowiedzi. Zero, żeby oddzwonił – powiedział Jacek Nagaba.
- Ponoć mieliśmy być cały czas w gotowości do pracy. Czekamy, ale ile możemy czekać. Chcieliśmy dostać jakieś świadectwa pracy i właśnie nas wyproszono stąd – skomentował będący z nami przed siedzibą firmy Tomasz Szeler.
Do pełnomocnika kierowców, Marcina Bujalskiego dotarły informacje, że o pieniądze od Macieja P. upominają się też firmy leasingowe, a urząd skarbowy wysłał już do firmy żądania zapłaty należności.
Z Maciejem P. nie ma kontaktu. Nie ma go ani w firmie, ani w domu. Nie odbiera też telefonu. Od protestujących dowiedzieliśmy się, że tak jest od przynajmniej dwóch miesięcy. Pan Władysław, który pod siedzibą firmy czeka już kilka dni, nocuje w ciężarówce, bo nie ma pieniędzy, by wrócić na Ukrainę, do domu.
- Przyjechałem tu na rozliczenie. Myślałem, że wszystko w porządku będzie i pojadę do domu. Teraz nie mam żadnych pieniędzy na to, żeby pojechać do innej pracy czy wracać do domu. I naprawdę teraz mieszkam w busie i czekam na coś – powiedział.
Wielu kierowców o pomoc zwróciło się do Państwowej Inspekcji Pracy. Ta stwierdziła szereg nieprawidłowości w firmie Macieja P., nawet wydała nakazy zapłaty zaległych wynagrodzeń. Niestety to nie pomogło. Pracodawca nie zareagował. Teraz oszukani występują na drogę sądową.
- Wcześniej jakieś pojedyncze zdarzały się nieprawidłowości, ale ich skala była niewielka. Ostatnie kontrole wykazały, że powstał dość znaczący problem. W najbliższym czasie jest planowana rekontrola w tym zakładzie, żeby sprawdzić na ile i w jakim zakresie nasze decyzje zostały uwzględnione. Jeśli nie, to będą wydawane kolejne upomnienia i kwestie zmierzające do przymuszenia do obowiązku – przekazał Ryszard Wardęga, kierownik PIP w Sieradzu.
- Ci pracownicy powinni przede wszystkim wejść na drogę sądową, czyli wysłać wezwania do zapłaty i pozwy do sądu, bo bez tego nie widzę szans, żeby zostali zaspokojeni - ocenił Marcin Bujalski, pełnomocnik oszukanych.*
* skrót materiału
Reporter: Paweł Gregorowicz
pgregorowicz@polsat.com.pl