Rola „gangu karateków” w zabójstwie Jaroszewiczów

Przełom ws. zabójstwa Piotra Jaroszewicza i jego żony nastąpił dzięki rozwiązaniu zagadki porwania 10-latka z Krakowa, trzymanego przez kilka dni na mrozie w drewnianej skrzyni. Zatrzymany Bogusław K. wskazał wspólników, a jeden z nich przyznał się do zabicia byłego PRL-owskiego premiera i jego żony. W tej sprawie zatrzymano trzy osoby. - To byli młodzi ludzie. Jest hipoteza, że ktoś zlecił im wejście do willi Jaroszewiczów, żeby coś znaleźć – zauważa dziennikarz śledczy Piotr Pytlakowski.

Jest 31 sierpnia 1992 roku. W swoim domu w Warszawie zamordowany zostaje były PRL-owski premier, 83-letni Piotr Jaroszewicz. Ginie też jego żona, 67-letnia Alicja Solska. Sprawcy wchodzą przez balkon na piętrze. Premiera sprowadzają na parter, do jego gabinetu.

- Alicja Solska była w łazience na pierwszym piętrze. Tam ją ułożyli w wannie, dali jej poduszkę i prawdopodobnie była pod kontrolą jednego ze sprawców, inni w bardzo brutalny sposób przesłuchiwali byłego premiera – opowiada Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

- Miał rzemień opleciony wokół szyi, zakręcony czekanem czy czymś w rodzaju takiej góralskiej ciupagi. Widać było, że był bity – opowiada Robert Duchnowski, były policjant i ekspert kryminalistyczny.

Sprawcy przeszukali gabinet Jaroszewicza, ale cennych przedmiotów, m.in. obrazów nie zabrali.

- Torturowali go, dusili, a jednocześnie zmieniali mu koszulę, opatrywali. Chcieli jakichś informacji od niego, których wydobycie jednak zajmowało im czas – opowiada Bartłomiej Mostek.

- Ona miała postrzał głowy. Na skutek strzału z broni długiej, z bliskiej odległości, to spowodowało wymóżdżenie, czyli rozerwanie czaszki – dodaje Dariusz Janas, były policjant, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci Jaroszewiczów.

Istnieją przypuszczenia, że z domu Jaroszewiczów zginęły dokumenty. Były premier przygotowywał się wtedy do wydania kolejnej książki.

W 1994 roku o zabójstwo Jaroszewiczów oskarżono czterech mężczyzn. U jednego z nich znaleziono nóż bardzo podobny do tego, jaki zginął z domu zamordowanego premiera. Po kilku latach procesu sąd uznał, że dowody przeciwko oskarżonym są jednak zbyt słabe. W 2000 roku wszyscy zatrzymani mężczyźni zostali prawomocnie uniewinnieni. Potem śledztwo na całe lata utknęło w miejscu.

18 stycznia 2017 roku w Krakowie dla okupu zostaje porwany 10-letni chłopiec. Za jego uwolnienie bandyci żądają stu tysięcy euro. Dziecko przez pięć dni przetrzymywane jest na uboczu w zaroślach, w drewnianej skrzyni. Do akcji wkracza Centralne Biuro Śledcze Policji. Efekty ich pracy również pokazywaliśmy w Interwencji.

- To była zima, rok temu, o ile sobie przypominam, to było 12 stopni mrozu i to przez kilka dni – opowiadał nam Marcin Drożdżak, naczelnik Małopolskiego Wydziału do Walki z Przestępczością Zorganizowaną CBŚP.

Polowanie na porywacza trwało niemal rok. Okazał się nim Bogusław K. – 50-letni mieszkaniec Krakowa. Wcześniej był już karany za inne porwania. W więzieniu spędził wówczas siedem lat.

W trakcie przesłuchań porywacz wydał swoich wspólników. Okazali się nim dwaj mężczyźni – również dobrze znani policji. Na początku lat 90. działali w tzw. gangu karateków, zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się brutalnymi napadami na domy. Jeden z nich przyznał, że to oni stoją za zamordowaniem Jaroszewiczów.

- Te osoby wskazywały na fakty, o których wiedziały tylko osoby związane ze zdarzeniem – mówi Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji.

- 26 lat temu te osoby to byli młodzi ludzie. Jest do przyjęcia hipoteza, że ktoś do nich dotarł i zlecił wejście do willi Jaroszewiczów, żeby tam coś znaleźć – zauważa dziennikarz śledczy Piotr Pytlakowski.

Obecnie wszyscy zatrzymani mężczyźni przebywają w areszcie. Prokuratura postawiła im zarzut zabójstwa. Dwóch przyznało się do winy. Trzeci zaprzeczył i odmówił składania wyjaśnień.

- Jak w 1994 roku ruszał proces tych pierwszych „sprawców”, to wszyscy byli przekonani, że to właściwi ludzie, a sąd ich uniewinnił, tak że poczekajmy do końca. Na razie, na tym etapie, to jest rewolucja w tej sprawie – ocenia Pytlakowski.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl