Bakterie wyżerają jej nogi. Szpitalom leczenie się… nie opłaca

62-letnia pani Grażyna ma tylko jedno marzenie: żeby nie bolało. Kobieta od lat walczy z owrzodzeniem nóg. Ogromne, gnijące rany wywołane niewydolnością żylną, powodują trudny do wytrzymania ból. Pani Grażyna szukała pomocy w okolicznych szpitalach, ale tam leczona jest tylko doraźnie przez kilka dni. Jak ustaliliśmy, na kompleksową opiekę nie ma szans, bo to dla szpitali nieopłacalne.

„Witam, mam na imię Damian i już nie mogę patrzeć się na cierpienie mojej sąsiadki. Od 5 lat sąsiadka nie schodzi z 3 piętra, żyje w 4 ścianach w okropnym bólu. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej tragedii. I płakać się chce, gdy się to wszystko widzi”.

List takiej treści trafił do naszej redakcji kilka dni temu. Jego autor – Damian Zając z Pisarzowic koło Brzegu – nie może pogodzić się z cierpieniem swej sąsiadki - pani Grażyny.

- To jest po prostu męka, jedna wielka męka, ból, który codziennie musi przeżywać – opowiada Damian Zając.

Pani Grażyna ma 62 lata. Pracowała, wychowała troje dzieci. Dziś niewyobrażalnie cierpi. Choroba zaatakowała ją bardzo podstępnie.

- Po porodzie zrobiła się po prostu taka mała ranka na lewej nodze. Później to przyschło i wydawało mi się, że już jest wszystko w porządku – wspomina pani Grażyna.
 
Później przez lata ujawniały się kolejne rany. Były na bieżąco leczone.

- Żona ma owrzodzenie podudzi, to choroba żylaków, która zaczęła się 30 lat temu. Do tego doszła przepuklina na kręgosłupie. Ona cierpi, te bakterie na żywca ją jedzą i nic nie można z tym zrobić – mówi Józef Sołotwiński, mąż pani Grażyny.

Jeszcze większy ból pani Grażyna odczuwa podczas zmieniania opatrunków. 

- Tu wszystkie ścięgna na wierzchu są, nerwy – rozpacza.

Kobieta od lat szuka pomocy w okolicznych szpitalach i poradniach przyszpitalnych. Jak twierdzi, nikt leczyć jej nie chce. - Nikt nie chce mi pomóc. Do szpitala mnie nie biorą, ponieważ jestem nieopłacalna. Liczą się tylko procedury, a gdzie w tym wszystkim jest człowiek - zastanawia się.

- Byliśmy w styczniu w szpitalu w Namysłowie. Nic to nie pomogło, bo nie było leczenia. Takie środki jak daje lekarz, to mamy w domu, nawet lepsze, bo sama dezynfekcja rany, to nie leczenie – opowiada Józef Sołotwiński.

Idziemy do szpitala w Namysłowie.

Reporterka: Co jakiś czas trafia a to do państwa, a to do Brzegu. Leży kilka dni i wypisywana jest w stanie dobrym, po leczeniu zachowawczym. I tak to się kręci, wraca do domu i znowu cierpi.
Przedstawiciel szpitala: Są takie choroby, których się nie wyleczy.
- To nie da się jej pomóc? Co jej doradzić? Gdzie ją wysłać?
- Pani chce jej pomóc?
- Chcemy, żeby pomógł jej ktoś, kto się na tym zna, my lekarzami nie jesteśmy, chcemy tylko zmotywować tych, którzy mogliby ją gdzieś wysłać, żeby w domu nie siedziała, nie cierpiała.  - Ale gdziekolwiek ją pani skieruje, to poleży sobie 3-4 dni i ją wypiszą, bo nikt nie będzie jej trzymał pół roku, rok w szpitalu i leczył owrzodzenia.

Byliśmy również w szpitalu w Brzegu.

- Większości ośrodków w Polsce, szczególnie szpitali powiatowych, nie stać na leczenie tego typu chorych z racji tego, że to leczenie jest refundowane, jak jest refundowane, czyli za pobyt takiego pacjenta szpital dostaje zawsze takie same pieniądze - obojętnie, czy ten pacjent leży tydzień czy pół roku. Czyli w starym przeliczeniu jakieś 75 pkt. To daje nam w granicach 3500 zł. To jeżeli takiego pacjenta leczy się opatrunkami specjalistycznymi przez 4, 6 albo 7 miesięcy, to kosztuje to strasznie duże pieniądze – mówi przedstawiciel szpitala w Brzegu.

- Niektórzy lekarze chcieli już amputować nogi, ponieważ to procedura wysokopłatna przez NFZ, więc się opłaca. Lepiej amputować nogę niż leczyć – komentuje Józef Sołotwiński, mąż pani Grażyny.

Na co dzień panią Grażyną opiekuje się schorowany mąż – po udarze i wszczepieniu bajpasów. Przez swe schorzenie kobieta uwięziona jest w mieszkaniu. Poza wyjściami do szpitala kobieta nie opuściła budynku od 5 lat!

- Przy takim bólu żona może się psychicznie załamać, może się coś stać. Już nieraz, jak cierpiała, to krzyczała, że umarłaby, żeby już był koniec, bo nie może wytrzymać – mówi Józef Sołotwiński.

 - Może jest ktoś w Polsce, jakiś lekarz, może by mi pomógł, bo to nie jest życie, to jest wegetacja  – rozpacza pani Grażyna.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl