Poszkodowani dwa razy. Również przez kancelarię odszkodowawczą

Państwo Krwawnikowscy zgodzili się na darmową rehabilitację dla osób starszych, podczas której rzekomy rehabilitant namówił ich na kupno urządzenia za 5,5 tys. zł. Małżeństwo po kilku dniach odstąpiło od umowy, ale pieniędzy nie odzyskało. Dlatego Krwawnikowscy udali się do kancelarii dochodzenia wierzytelności. Trafili z deszczu pod rynnę.

Państwo Krwawnikowscy mieszkają pod Pułtuskiem. Ponieważ są starszymi schorowanymi ludźmi, rzadko opuszczają swój dom. Kiedy w sierpniu 2016 roku zadzwoniła do nich kobieta podająca się za pielęgniarkę i zaproponowała bezpłatną rehabilitację, bardzo się ucieszyli.

- Przyjechał rehabilitant, przeprowadził żonie, na chorym kolanie po endoprotezie, zabieg. Wyglądało to ładnie i zachęcająco, powiedział że gdybyśmy mieli takie urządzenie, nie musielibyśmy nigdzie jeździć – mówi Zbigniew Krwawnikowski.

Pan Zbigniew i jego żona Krystyna zdecydowali się na zakup urządzenia masującego. Zrobili przelew na 5,5 tysiąca zł, ale po wyjeździe rzekomego rehabilitanta rozmyślili się. Postanowili się wycofać z zawartej umowy.

- Po pięciu dniach wysłaliśmy z małżonką pismo do Opalenicy, że rezygnujemy z tego zakupu i cisza – opowiada pan Zbigniew.

W sprawie interweniowała Longina Liszewska Powiatowy Rzecznik Konsumentów w Pułtusku, Powiatowy Rzecznik Konsumentów w Pułtusku.

- W odpowiedzi na wystąpienie rzecznika, firma potwierdziła skuteczność odstąpienia od umowy konsumentki i poinformowała, że ze względu na kłopoty finansowe zwrot środków nastąpi w najszybszym możliwym terminie – informuje Liszewska.

Ale pieniędzy nie ma do dziś. Dla pary emerytów 5,5 tys. zł to ogromna suma. Firma mieści się w Opalenicy. Nie można się do niej dodzwonić. Na miejscu również nikogo nie zastaliśmy.

- Znana jest nam działalność tej firmy. W zeszłym roku zakończyliśmy postępowanie w jej sprawie na skutek zawiadomienia Rzecznika Praw Konsumenta z Warszawy. Osoba, która prowadziła te pokazy prowadziła je w formie imitującej zabiegi rehabilitanta, a ustaliliśmy, że ta osoba rehabilitantem nie była. To w naszej ocenie są praktyki niedozwolone, nałożyliśmy za nie kary w wysokości łącznej 28 tys. zł – mówi Paweł Gutkowski z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów  w Poznaniu.

Pan Zbigniew w internecie natrafił na kancelarię dochodzenia wierzytelności z Warszawy. Firma obiecała mu pomóc w odzyskaniu pieniędzy.

- Firma zgłosiła się do mnie o dokonanie wpłat: pierwsza kwota na ultimatum 960 zł i na komornika 420 zł. Zapadła decyzja sądu, że firma z Opalenicy ma mi zwrócić poniesione koszty w związku ze sprawą i kwotę jej – mówi pan Zbigniew.

Ale pieniędzy dalej nie było. Kontakt z kancelarią się urwał, więc państwo Krwawnikowscy pojechali do Warszawy do siedziby firmy. Okazało się, że na miejscu jest… dziura w ziemi.
 
- Wystosowałem na stronie kancelarii opinię i napisałem że działa oszukańczo, nieprężnie, pobiera pieniądze i nic nie robi. Kilka dni później otrzymałem pismo od kancelarii, przedsądowy nakaz zapłaty 30 tys. zł. W tym piśmie poinformowano, że mój dług został umieszczony na stronie infodługi i faktycznie tam  figuruję z zadłużeniem 30 tys. zł  – opowiada pan Zbigniew.

My także próbowaliśmy dotrzeć do siedziby kancelarii. Podany w internecie adres to jedna z warszawskich galerii handlowych, gdzie kancelarii nie zastaliśmy. Udało nam się skontaktować z jej przedstawicielem telefonicznie.

- Pan Krwawnikowski nie  wykasował opinii, którą napisał na nasz temat, bezpodstawnie, więc wpisaliśmy go w rejestr, to wszystko – przekazał.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl