Wojskowy pilot walczy o życie. Po incydencie na wrocławskim rynku
- Mój syn walczy o życie, jest w stanie krytycznym, a ci ludzie chodzą na wolności, oni święta spędzili w domu, z rodzinami – mówi ojciec 28-letniego pilota wojskowego, który miał zostać pobity na wrocławskim rynku. Policja szybko zatrzymała trzy osoby podejrzane. Prokuratura postawiła im zarzuty, a sąd zwolnił do domu, nie stosując aresztu. Jednym z napastników miał być lekarz ze szpitala, do którego trafił ranny mężczyzna.
Pan Mieczysław z Tomaszowa Mazowieckiego był żołnierzem. Jego syn, dziś 28-letni pan Krzysztof też o takiej karierze marzył i marzenia spełniał. Został pilotem.
- Latanie było jego pasją. Był bardzo ambitny, skończył studia podyplomowe i postanowił iść dalej, rozpoczął studia 3 stopnia – opowiada pan Mieczysław.
Jego syn przyjechał wraz z kolegami 24 marca do Wrocławia na wieczór kawalerski. Ten dzień zmienił niestety życie pilota na zawsze. Dziś mężczyzna walczy o życie.
- Nie mogę się z tym pogodzić, że syn walczy o życie, jest w stanie krytycznym, a ci ludzie chodzą na wolności, oni święta spędzili w domu, z rodzinami, a my tu z żoną musieliśmy siedzieć w szpitalu. Żona jest w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego - opowiada pan Mieczysław.
W nocy pan Krzysztof wraz z kolegą szli jedną z ulic na wrocławskim rynku. Wracali do hotelu. Na swojej drodze spotkali trzech mężczyzn: 28-letniego Wiktora B., 26- letniego Dawida M. oraz 29-letniego Roberta K. Pan Krzysztof upadł na ziemię, uderzając głową o krawężnik.
- Jeden z nich uderzył go w twarz, syn upadł, a drugi doszedł i go jeszcze skopał. Syn miał olbrzymiego krwiaka w głowie, przeszedł operację i od tego momentu jest w śpiączce farmakologicznej. Najbardziej boję się o życie syna – opowiada pan Mieczysław.
Trzej mężczyźni szybko zostali zatrzymani. Prokuratura postawiła im zarzuty. Jak się okazało, jednym z podejrzanych jest lekarz rezydent pracujący w szpitalu, do którego w krytycznym stanie trafił pilot.
- Ten człowiek zamiast ratować życie, to jeszcze skopał i uciekł z miejsca zdarzenia, zamiast go ratować – uważa pan Mieczysław.
- Najbardziej bulwersujące jest, że uczestniczył w tym lekarz rezydent. On zachował się jak tchórz i teraz pan Krzysztof leży nieprzytomny w szpitalu, walczy o życie. Można domniemać, że gdyby ktoś pomógł mu tamtej nocy, ktoś go dotlenił, bo niedotlenienie, które wystąpiło w ciągu kilkudziesięciu minut spowodowało ten bardzo duży obrzęk mózgu – mówi Tomasz Kozłowski, dziennikarz Faktu.
Choć prokuratura wnioskowała o natychmiastowy areszt to podejrzani byli i są na wolności. Lekarz rezydent nie został zwolniony ze szpitala. Jeszcze w ubiegłym tygodniu przychodził do pracy.
- Sąd nie uwzględnił wniosku o areszt, ponieważ ocenił, że dotychczas zgromadzony materiał dowodowy powoduje, iż w sprawie nie zachodzi obawa matactwa. Prokuratura złożyła zażalenie i za parę dni sąd będzie rozpatrywał zażalenia – informuje Marek Poteralski z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.
- Wysiłek policji został zniweczony, ponieważ ci sprawcy zostali wypuszczeni na wolności, a nasz syn od 17 dni walczy o życie – komentuje pan Mieczysław.
Próbowaliśmy porozmawiać z podejrzanymi. Udało nam się jedynie otrzymać oświadczenie lekarza rezydenta:
„ (…) Konstytucja przewiduje w RP domniemanie niewinności, które może zostać obalone dopiero prawomocnym wyrokiem Sądu. Chcę również wskazać, że do Prokuratury wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa - udziału w bójce przez 12 żołnierzy z jednostki JW4392, uczestników wieczoru kawalerskiego, których rzekomo pobiłem wraz z moimi 2 kolegami. (…)
Z poważaniem Wiktor B."
Szpital sprawy przed kamerą nie komentuje. To fragment oświadczenia szpitala w tej sprawie.
„(…) Jeśli zdarzenia dotyczące brutalnego pobicia Krzysztofa M., w którym miał uczestniczyć jeden z lekarzy rezydentów się potwierdzą, wyciągniemy wszelkie możliwe konsekwencje w tej sprawie. Jednocześnie pragniemy zapewnić, że obecnie lekarz rezydent (…) przebywa na urlopie. (…) ”*
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz
interwencja@polsat.com.pl