Horror w Rodzinnym Domu Dziecka. Miał ją molestować ojciec zastępczy

20-letnia dziś pani Monika twierdzi, że między trzynastym a piętnastym rokiem życia była bita i molestowana seksualnie przez prowadzącego Rodzinny Dom Dziecka koło Chojnic. Mieczysław B. miał próbować też ją zgwałcić. W końcu nie wytrzymała i w 2013 roku boso uciekła z domu. Sprawę molestowania jednak umorzono, bo zaniepokojona losem rodzeństwa Monika odwołała zeznania. Mirosława B. aresztowano 4 lata później pod zarzutem molestowania innej podopiecznej.

- Każdego dnia budziłam się i coraz bardziej chciałam umierać. Jedyna rzecz, która mnie trzymała, to było moje chore rodzeństwo, które też było w tej rodzinie zastępczej i którym musiałam się opiekować - mówi 20-letnia dziś Monika.

Pani Monika od 4. roku życia była podopieczną rodzinnego domu dziecka prowadzonego przez Mieczysława B. i jego żonę. Moment, w którym zaczęła dojrzewać, okazał się być dla niej początkiem koszmaru. Dziewczyna twierdzi, że właśnie wtedy stała się seksualną ofiarą swojego zastępczego ojca.
 
- Skończyłam 4 lata, kiedy zostałam zabrana z biologicznej rodziny, ponieważ był tam alkohol. Potem 2 lata czekałam w pogotowiu opiekuńczym, nie mogli znaleźć rodziny dla nas, bo moje rodzeństwo jest chore. Nikt nas nie chciał. Po dwóch latach znaleźli się właśnie państwo B., którzy stwierdzili, że mogą się nami zająć. Myśleliśmy, że będziemy szczęśliwi – wspomina pani Monika.

20-letnia dziś kobieta opowiada, że jej koszmar zaczął się, gdy miała 13 lat. - Trwało to dwa lata. Pamiętam moment, jak mieliśmy wyjechać na wakacje, ale zostałam w domu, bo byłam niby niegrzeczna. On to zaplanował. Sprzątałam w domu, gdy rzucił się na mnie. Powiedział, że ja tego chcę, że on dobrze wie, że się na to zgadzam i jego to nic nie interesuje. Powiedział: nawet nie waż się nikomu o tym mówić, bo dobrze wiem, że tego chciałaś. Ale nie, nie chciałam tego. Miałam wtedy 14 lat – opowiada.

- Pierwszy raz w tej sprawie na światło dzienne wyszła informacja, gdy dziewczynka uciekła z rodzinnego domu dziecka na obrzeżach Chojnic i oskarżyła prowadzącego ten dom o molestowanie. Ta dziewczyna uciekła boso. Boso przebiegła kilka kilometrów do Chojnic i dopiero tam policja ją zatrzymała – mówi mieszkaniec Chojnic.
- Wtedy coś we mnie pękło – opowiada o wydarzeniach z 12.09.2013 roku pani Monika.

- Zaczęłam panicznie uciekać torami do Chojnic. Chciałam o tym wszystkim powiedzieć i na policji, i w PCPR. W pewnym memencie nadjechał pociąg, chciałam się pod niego rzucić. W efekcie przebiłam sobie stopy na wylot - wspomina pani Monika.

Śledztwo w kierunku doprowadzenia do innej czynności seksualnej prowadziła Prokuratura Rejonowa w Chojnicach. Umorzono je, bo pani Monika odwołała zeznania. - Mówili mi, że nie mam szans tego wygrać, bo jest za dużo powiązanych z tym osób – tłumaczy.

Pani Monika została przeniesiona do innej rodziny zastępczej, jednak w domu Mieczysława B. pozostało jeszcze dwoje jej niepełnosprawnego intelektualnie rodzeństwa. Dziewczyna była przekonana, że w trosce o ich los musi odwołać zeznania.

- Moja siostra dostawała strasznych napadów epilepsji. Waliła w okna, w drzwi. Chciała tylko wrócić do tego domu, bo to był jej świat. 3 godziny mnie męczyli podczas przesłuchania. A ja nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Cały czas miałam przed oczami swoją siostrę, kiedy jest przypięta pasami i krzyczy, że chce wrócić do tego domu. Na końcu powiedziałam, że chcę tylko, żeby oni wrócili – twierdzi pani Monika.

W październiku zeszłego roku Mieczysław B. został aresztowany pod zarzutem molestowania oraz wielokrotnego odbywania stosunków seksualnych z inną podopieczną prowadzonego przez niego rodzinnego domu dziecka. Przy tej okazji prokuratura wznowiła również śledztwo w sprawie pani Moniki.

- To nie jest efekt niedopatrzenia, bo oni wiedzieli, co się dzieje i co robią. Oni świadomie zamietli to pod dywan. Oni świadomie nic z tym nie zrobili. Nie mam pojęcia dlaczego. Gdyby wcześniej pan Mieczysław poszedł do więzienia, tamta dziewczyna nie zostałaby zgwałcona, a reszta dzieci nie byłaby krzywdzona, nie byłaby bita – podsumowuje pani Monika.

Dlaczego urzędnicy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Chojnicach nie zauważyli nieprawidłowości w Rodzinnym Domu Dziecka państwa B.?
Reporter: Dziewczyna jest przez pięć lat niewolnicą seksualną pedofila i to jest w porządku? Pan nie ma poczucia, że coś zawiodło? Naprawdę? 
Andrzej Gąsiorowski, dyrektor PCPR w Chojnicach: Jeszcze raz powtarzam, sprawę prowadzi prokuratura i sąd.
- Ale ja to doskonale wiem, nie musi mi pan tego mówić.
- I w tej chwili sąd to wyjaśni do końca.
- A przez te pięć lat, kto sprawował nadzór nad tym domem? Nie wy?
- Proszę pana, to nie jest taka prosta sprawa!*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl