Nie mogą wyeksmitować dzikich lokatorów. Mieszkanie zadłużone na prawie 27 tys. zł

Państwo Ciekalscy od 2016 roku utrzymują dzikich lokatorów, którzy przestali płacić za wynajmowane mieszkanie w Kielcach i nie chcą się wyprowadzić. Sprawa znalazła swój finał z sądzie, ale nawet nakaz eksmisji nie rozwiązał problemu. Lokatorzy w podobny sposób zadłużyli poprzednio wynajmowane mieszkanie. - Zrobili sobie sposób na życie z żerowania na ludzkiej krzywdzie - ocenia Waldemar Ciekalski.

Dziesięć lat temu państwo Ciekalscy kupili dwupokojowe mieszkanie w Kielcach. Chcieli je wynająć, żeby dorobić do emerytur. W 2013 roku na ich ogłoszenie odpowiedzieli państwo N.

- Oni nam sprzedali bajeczkę, że mieli dwa mieszkania: jedno sprzedali, bo będą budować dom, zamieszkali razem z dziećmi, ale coś tam nie wyszło i chcieliby wynająć na czas budowy domu mieszkanie – opowiada Jolanta Ciekalska.

Przez prawie dwa lata najemcy płacili 730 zł właścicielom mieszkania i 300 złotych czynszu do spółdzielni mieszkaniowej. Ale w 2015 roku zaczęli się spóźniać z opłatami, a w 2016 roku w ogóle przestali płacić.

- Tłumaczyli, że mają problemy finansowe. W lipcu podpisali oświadczenie, że się wyprowadzą do 1 września. 31 sierpnia pani zadzwoniła, że nie wyprowadzą się, bo nie mają gdzie. Oficjalnie złożyliśmy im wypowiedzenie – opowiadają Ciekalscy.

Ale lokatorzy się nie wyprowadzili. Mieszkają i za nic nie płacą do dziś. Zalegają państwu Ciekalskim prawie 27 tys. zł.

- Muszę płacić za nich czynsz, w którym jest ciepła i zimna woda, centralne, podatki, nawet koszty wywozu śmieci. To ja praktycznie tych ludzi utrzymuję – zauważa Waldemar Ciekalski.

- Proszę mi tu nie robić sensacji pod blokiem, bo już mam dość sensacji. W Polsce 500 tysięcy ludzi, jest we wczorajszej gazecie, nie płaci regularnie czynszu i nikt nie jeździ do nich z telewizjami – mówi lokator Leszek N.

Okazuje się, że państwo N. nie płacili również właścicielowi poprzedniego mieszkania, które wynajmowali. Zadłużenie wynosiło ponad 60 tysięcy złotych. Wyprowadzili się dopiero po wyroku sądu.

- Obiecywali, że będą mieć pieniądze, tata oczywiście ulegał, a ja mówiłem, żeby od razu rozwiązać umowę i niestety 15 lat mieszkali i nie płacili. Jak byłem w sądzie, to wstałem i powiedziałem, że oni zabili mi ojca, bo miał cztery udary i trzy ostatnie to były przez tę sprawę. Oni szydzili z nas, śmiali się w twarz, straszna sprawa – opowiada Janusz Staszewski, syn właściciela poprzedniego mieszkania zajmowanego przez państwa N.

Ciekalscy oddali sprawę do sądu. Sprawa o eksmisję zakończyła się prawomocnie dopiero w marcu tego roku.

- Ostatecznie, prawomocne orzeczenie nakazuje opróżnienie lokalu mieszkalnego pozwanym bez prawa do lokalu socjalnego. Została też ustalona kwota odszkodowania z tytułu opłat czynszowych i najmu – informuje Monika Gądek-Tamborska, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Kielcach do spraw cywilnych.

Reporterka: Zgodnie  z wyrokiem sądu macie się wyprowadzić.
Leszek N.: Mamy.
- A mieszkacie dalej
- I co z tego?
- Pan uważa, że to w porządku?
- Nie, jest komornik.
- Komornik powiedział, że musi napisać do nich najpierw pismo o dobrowolne opuszczenie mieszkania. Jeżeli oni nie opuszczą tego mieszkania, to wtedy komornik musi wystąpić do urzędu miasta o przyznanie pomieszczenia zastępczego – mówi Waldemar Ciekalski.

A jego pełnomocnik Katarzyna Klimczak dodaje: Gmina ma 6 miesięcy, żeby takie pomieszczenie zapewnić. Jeśli nie zapewni, wtedy komornik eksmituje lokatorów do schroniska. Jest okres ochronny lokatorów, który trwa od listopada do marca. Jest groźba, że w tym roku to postępowanie eksmisyjne się nie zakończy.

Tymczasem w sądzie toczy się postępowanie, w którym pozwanymi są… państwo Ciekalscy. Dzicy lokatorzy żądają od nich 14 tysięcy złotych zadośćuczynienia za to, że przez trzy miesiące nie mieli prądu.

Waldemar Ciekalski tłumczy, że odłączył go, bo dostawał SMSy, że rachunki są niezapłacone.

- Pan lokator podał nas do sądu, że poniósł bardzo duże straty z tego tytułu, że przez trzy miesiące nie miał światła, musiał prać w pralniach miejskich, na obiady musiał chodzić do restauracji, pies obijał mu się o meble, a żona nie mogła loków nakręcić, bo lokówka nie działała – opowiada Jolanta Ciekalska.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl