Winią kopalnię za wypadek. Górnik ma uszkodzony wzrok, słuch i głos

21-letni górnik Artur Doberstein uległ w pracy poważnemu wypadkowi, po którym nigdy już nie zjedzie pod ziemię. W kopalni Bielszowice prowadzono roboty strzałowe, o których, jak twierdzi rodzina, nikt nie poinformował 21-latka. To spowodowało, że mężczyzna doznał poważnych obrażeń: bardzo słabo widzi, ma uszkodzone struny głosowe i słuch. Walczy z kopalnią, by ta wzięła pełną odpowiedzialność za wypadek.

Artur Doberstein z Bytomia ma 21 lat. Mężczyzna dwa lata pracował jako górnik w kopalni Bielszowice w Rudzie Śląskiej. 25 marca tego roku miał wypadek w pracy w czasie, gdy inni pracownicy wykonywali roboty strzałowe.

- Nas poinformowali, że syn został skaleczony kamieniem, że jest wszystko ok, że w tej chwili trwa operacja – opowiada Jacek Doberstein, ojciec pana Artura.
- W czasie przechodzenia przez ścianę w pewnym momencie usłyszałem taki huk, błysk, zmianę ciśnienia, wszystko w jednym momencie. I w tamtym momencie straciłem już pamięć – wspomina Artur Doberstein.

Mężczyzna po wypadku w ciężkim stanie trafił do szpitala. Miał uszkodzoną tętnicę szyjną, wzrok, teraz niedosłyszy. Rodzina stara się o przyznanie renty i orzeczenie o niepełnosprawności.

- To były urazy i mechaniczne, i poparzenia, w ogóle nie umiałem poznać, że to jest Artur. Tyle przewodów miał, rurek, nie można go było praktycznie złapać za rękę. Syn ma porażone struny głosowe, oczy są w ciężkim stanie – wspominają Jacek i Alicja Dobersteinowie, rodzice Artura.

- Prawa gałka oczna była podziurawiona, mam teraz tam trzy szwy, mam też zaćmę pourazową. Lekarze powiedzieli, że będzie się ten wzrok stopniowo pogarszał, już teraz praktycznie nie widzę na jedno oko – dodaje pan Artur. 

W protokole powypadkowym uznano, że roboty strzałowe w kopalni, przez które pan Artur stracił zdrowie, były niezgodne z metryką i sposobem ich wykonywania. Rodzina pana Artura liczy, że kopalnia weźmie na siebie odpowiedzialność i przestanie częściowo obwiniać mężczyznę za wypadek.

- Po prostu były źle zabezpieczone roboty strzałowe. Też nikt mi nie mówił, że będą tam jakieś roboty wykonywane. Nikogo tam nie było, żadnych osób, a powinny być do zabezpieczenia tych robót – mówi pan Artur.

To fragment rozmowy telefonicznej z przedstawicielem Polskiej Grupy Górniczej:
Z naszego punktu widzenia wygląda to trochę inaczej. A ze względu na to, że to postępowanie trwa, nie będziemy w tej sprawie się wypowiadać. Co tu mamy komentować?
Reporterka: Jest co komentować, ponieważ państwo na razie uznali, że jest to wypadek lekki, a patrząc na obrażenia i wypowiedzi lekarzy, nie można tego uznać za wypadek lekki.
- Nie będziemy teraz dyskutować nad orzeczeniami lekarskimi, poczekajmy na zakończenie obydwu postępowań.

- Kopalnia sugeruje, że Artur mógł słyszeć wybuchy, poczuć dymy, pracował akurat tam, gdzie był wentylator. A tam jest po prostu bardzo duży hałas, nie mógł usłyszeć tych wybuchów. W dodatku syn nie może sam sobie chodzić po kopalni, musi mieć zlecenie od góry, czyli od swojego kierownika - tłumaczą Alicja i Jacek Doberstein.

Sprawą wypadku pana Artura zajęła się prokuratura. Kontrolę prowadzi również urząd górniczy w Gliwicach. Kopalnia, w której doszło do wypadku, kwalifikuje stan pana Artura jako lekki. Rodzina nie zgadza się z taką decyzją, ponieważ mężczyzna nie wróci już do pełnej sprawności. Takie postanowienie kopalni Bielszowice spowoduje, że pan Artur może otrzymać niższe świadczenie.

- To, że ZUS mu zapłaci mniej z uwagi na to, że pracował bardzo krótko, to resztę tego będzie musiał mu zapłacić pracodawca. A żeby pracodawca płacił mu wszystko w pełnej wysokości, potrzebne jest przyjęcie pełnej odpowiedzialności po stronie pracodawcy – wyjaśnia Albert Demidowski, pełnomocnik rodziny pana Artura.
 
Mówi przedstawiciel Polskiej Grupy Górniczej: Osoby, które odpowiadały za te roboty strzałowe, zostały zwolnione.
Reporterka: Czyli osoby, które strzelały, poniosły odpowiedzialność, natomiast pan Artur został pominięty w tej całej sytuacji, bo wypadek został uznany jako lekki.
- Zawsze istnieje możliwość odwołania się.

- Może miał mieć rękę uciętą, nogę uciętą, bez głowy, wtedy może by był stan ciężki. A że jest w takim stanie, w jakim jest, że praktycznie fizycznie nie widać, że jest chory, to uznają, że to jest stan lekki. Kart informacyjnych nie przyjmują. Nie chcą przeczytać tego, jakie ma urazy. BHP-owiec powiedział, że dla niego to nie jest dokumentacja medyczna – podsumowuje Jacek Doberstein, ojciec Artura.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska

kszumielewicz@polsat.com.pl