Pracował całe życie, dziś nie ma za co żyć

Pan Andrzej ma 60 lat, z których 40 uczciwie przepracował, również w lakierni, w szkodliwych warunkach. Kiedy przeszedł zawał, zwrócił się do ZUS-u o rentę. Wówczas okazało się, że mężczyźnie nie przysługuje ani ona, ani inne świadczenia, bo jego dawni pracodawcy nie dopełnili formalności.

60-letni pan Andrzej mieszka z żoną Barbarą w Grabownicy Nowej niedaleko Ostrowi Mazowieckiej. Państwo Romanikowie mają dwie dorosłe córki. Pan Andrzej pracował ciężko od 18. roku życia. Dziś, po latach uczciwej pracy nie ma za co żyć.    

- Oni gadają, że Hitler był niedobry, ale kazał dół wykopać i cię zabił, a tu ludzi głodową śmiercią mordują, ten cały ZUS – komentuje.
Pan Andrzej początkowo zarabiał w Warszawie. Od 1979 roku pracował w zakładzie remontowo- budowlanym w Małkini. Właścicielem zakładu był Stanisław K. Pan Andrzej z zakładu po dwóch latach zwolnił się i zatrudnił się w PKS-ie w Ostrowi Mazowieckiej jako lakiernik. Mężczyzna pracował w szczególnych warunkach.

- 32 lata przesiedziało się w tych smrodach - wspomina. 
Sześć lat temu pan Andrzej przeszedł zawał. Renty nie dostał. Mimo problemów zdrowotnych, pracował dalej. Pięć lata temu mężczyzna został jednak zwolniony z pracy, gdyż zredukowano jego stanowisko.

Pan Andrzej zaczął walczyć o przyznanie świadczeń  z ZUS-u i to trzykrotnie. Za każdym razem decyzja była odmowna.

- Nie uznaliśmy niektórych okresów pracy w szczególnych warunkach, gdyż pracodawca nie złożył za pana Andrzeja pewnego formularza. To informacja o tym, że dany pracownik pracował w szczególnych warunkach – informuje Piotr Olewiński z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

- Gdybym wiedział, że do tego dojdzie, tobym wolał w gardło dawać, pod płotem leżeć i poszedłbym do opieki. I jeszcze pieniędzy bym miał, węgiel na zimę i okna by wstawili. Wszystko
bym miał, a tu tyle pieniędzy poszło na nich i nie ma nic – mówi Andrzej Romanik.

Mężczyzna nie dostał świadczeń za pracę w szczególnych warunkach. Nie dostał też świadczenia przedemerytalnego.  Zdaniem urzędników przepracował bowiem 38 lat, a nie wymagane 40. Nie udowodnił dwóch lat pracy w zakładzie remontowo budowalnym Stanisława K.

Pan Andrzej otrzymał od Stanisława K. zaświadczenie o zatrudnieniu na umowę o pracę. Co więcej - korzystał z wszelkich uprawnień osoby ubezpieczonej. Ale zdaniem ZUS-u pan Andrzej nie był w ogóle ubezpieczony. Inaczej twierdzą dawni współpracownicy pana Andrzeja. 

- Tak, oczywiście, na sto procent z pracowałem z nim – mówi pan Roman, który również pracował u Stanisława K. - Do lekarza się szło, była taka książeczka i stemplowali nam. On do GS-u należał i opłacał coś, a GS stemplował – dodaje.

- Pracowaliśmy razem, wszystko robiliśmy: roboty budowlane, deski, czyszczenie, szalowanie, kopanie rowów szalunkowych – wymienia pan Stefan, który również pracował u Stanisława K.

Od córki Stanisława K. dowiedzieliśmy się, że jest on w szpitalu, a ona sama nic nie wie na temat brakującej dokumentacji.

Pan Andrzej, choć pracował ciężko i nie był świadomy, że któryś z pracodawców mógł go oszukać, po ponad 40 latach pracy nie ma nic. Przepisy są dla urzędników najważniejsze.

- Parę groszy się zarobi na lewo, na dziko, żeby z głodu nie zdechnąć. Najgorzej jest zimą. Samochód był, samochód poszedł do ludzi. Z czego miałem go opłacać? Patrzeć, tylko komornik będzie od szosy wchodził i zabierał wszystko – podsumowuje Andrzej Romanik.*

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl