Z krową po ruchliwym rondzie. Bo zlikwidowano przejazd przez tory

Pan Józef z Oświęcimia od domu do swojej działki za torami ma zaledwie kilkaset metrów, ale po likwidacji przejazdu kolejowego, jego droga wydłużyła się do prawie 4 kilometrów. Teraz by zaprowadzić krowę i cielaka na łąkę, musi przejść z nimi przez ruchliwe rondo, gdzie zaczyna się obwodnica miasta. Na likwidację przejazdu skarżą się również inni mieszkańcy.

Absurd w Oświęcimiu. Część mieszkańców miasta przez decyzję kolejarzy została odcięta od bezpośredniej możliwości przedostania się do swoich pól.  Ludziom zlikwidowano przejazd, z którego korzystali od pokoleń.

- Przejazd kolejowy był od czasów austriackich, jeszcze za Galicji. Zrobili go, bo wszyscy ludzie zza torów mają tutaj pola – mówią mieszkańcy.

Kolejarze informują, że na drugą stronę torów można przedostać przez drogę szybkiego ruchu albo inne oddalone przejazdy. Jednak dla mieszkańców Oświęcimia jest to problem. Pan Józef Mituś, aby móc wypasać bydło, musi teraz przejść przez ruchliwe rondo, które znajduje się na początku obwodnicy miasta.

- Żeby z tą krową przejść, muszę co najmniej 4 kilometry pokonać. Przejść przez to rondo, gdzie jest droga szybkiego ruchu – opowiada pan Józef.

Mężczyzna nie ma siły codziennie chodzić z bydłem. Ryzykuje więc, że zostanie ono skradzione i zostawia je bez opieki na noc, po drugiej stronie torów. Kolejarzy jednak mało to interesuje. Zasłaniają się przepisami.

-My nie odcięliśmy komunikacji mieszkańcom. Decyzja została podjęta wspólnie z samorządem lokalnym, gdzie komisyjnie ustalono, że przejazd zostanie wyłączony – tłumaczy Dorota Szlachta z zespołu prasowego PKP-PLK w Krakowie.

- Proszę nie oczekiwać od mojej osoby, że ja kosztem bezpieczeństwa kogokolwiek wyrażę pogląd, że ten przejazd należy utrzymać, jeżeli właściciel torów kolejowych mówi, że ze względów bezpieczeństwa należy go zlikwidować – mówi Andrzej Bojarski, wiceprezydent Oświęcimia.

A mieszkańcy odpowiadają, że odkąd przejazd istnieje, wypadku na nim nie było.

Kolejarze tłumaczą, że wykonują tylko zalecenia przepisów wprowadzonych w 2015 roku. Wszystkie przejazdy kolejowe krzyżujące się z drogami wewnętrznymi mają być  zlikwidowane albo oddane w odpłatną dzierżawę.

W tej sprawie bulwersuje też fakt, że kilka miesięcy przed likwidacją przejazdu, PKP PLK gruntownie go wyremontowała.

- Pół roku temu zaczął się remont torów, wyrównali, zrobili nowy, krzyż świętego Andrzeja tu stał, a 3 tygodnie temu powyciągali wszystko - mówią mieszkańcy.

- My nie mówimy, że ten temat zarzuciliśmy. Jeżeli w tej materii coś będziemy mogli zrobić, to uczynimy – zapewnia Andrzej Bojarski, wiceprezydent Oświęcimia.

- Miasto nie stanęło w naszej obronie. Sami kontaktowaliśmy się z PKP, które utrzymuje, że można ten przejazd utrzymać, tylko musi być umowa z mieszkańcami. My nie chcemy w taki sposób, bo nie po to płacimy podatki, żeby jeszcze PKP daninę dawać – dodają mieszkańcy.

Proponowane przez PKP rozwiązanie ma sens, jeżeli z przejazdu korzysta na przykład wyłącznie jedna rodzina. Wówczas każdy może otwierać rogatki i dbać o bezpieczeństwo. W przypadku przejazdu w Oświęcimiu sytuacja wygląda inaczej. Korzystały z niego rzesze mieszkańców.

- Musimy się stosować do określonych przepisów, uregulowań. Jeżeli zmieniłby się status tej drogi z wewnętrznej na publiczną, a to zależy od gminy, to wtedy przejazd mógłby funkcjonować – podpowiada rozwiązanie Dorota Szlachta, z zespołu prasowego PKP PLK w Krakowie.

Zlikwidowanie przejazdu przez PKP PLK utrudniło życie również rolnikom oraz starszym osobom, dla których spacer na pobliską rzekę był jedyną atrakcją. Skutki likwidacji przejazdu mogą być tragiczne. Dlaczego?  Bo mieszkańcy nie mają zamiaru przestać w tym miejscu przechodzić przez tory.*

* skrót materiału

Reporter:. Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl