Miała przewieźć 24 tony aluminium, została z długiem na ponad 500 tys. zł
Joanna Maślanka z Katowic od 13 lat prowadzi małą firmę transportową. W 2011 roku przyjęła zlecenie od Anny Kowalskiej z Krakowa na przewóz 24 ton aluminium do Holandii. Transport zleciła innej firmie z Płocka. Niestety, ładunek zaginął za granicą, śladu nie ma też po firmie z Płocka. Pani Joannie został za to gigantyczny dług – na ponad pół miliona zł.
- Współpracowałyśmy wcześniej na różnych trasach i nigdy nie było problemów. Jest zawsze jakaś taka kwestia wzajemnego zaufania do siebie, więc kiedy nie mieliśmy własnych samochodów, zleciliśmy transport pani Asi – opowiada Anna Kowalska.
- Moja pracownica zleciła transport 24 ton aluminium firmie z Płocka, która dla niej wcześniej wykonywała już innego rodzaju transporty. Okazało się, że numery rejestracyjne, dowód osobisty, prawo jazdy kierowcy, wszystko było sfałszowane i po prostu towar gdzieś po przejechaniu granicy wyparował – mówi Joanna Maślanka.
Pani Joanna zgłosiła sprawę na policję, ale ta ją umorzyła. Kobieta zwróciła się więc do swojego ubezpieczyciela o wypłatę odszkodowania. I tu spotkało ją kolejne rozczarowanie. Dlaczego? Towarzystwo odmówiło, ponieważ firma pani Joanny nie była wpisana w liście przewozowym.
- Jednak płacąc przez tyle lat polisę przewoźnika, to wydawało mi się, że po coś się to płaci. Żeby być w jakiś sposób zabezpieczonym – komentuje Joanna Maślanka.
- Ubezpieczenie obejmuje odpowiedzialność przewoźnika tylko, jeżeli ten list przewozow jest wystawiony na naszego ubezpieczonego. On zlecał to dalej i ubezpieczenie tego po prostu nie obejmowało – informuje przedstawiciel Sopockiego Towarzystwa ubezpieczeń Ergo Hestia.
- Taki list przewozowy nie przechodzi przez moje ręce w ogóle. Dopiero na samym końcu, jak przychodzi z fakturą od podwykonawcy. Można oczywiście zażądać od przewoźnika, który wykonuje ten transport, żeby wpisał nas w tym liście przewozowym, ale to jest tylko jego dobra wola – odpowiada Joanna Maślanka.
Anna Kowalska twierdzi, że w liście przewozowym, jako wykonawca transportu, powinien być wpisany faktycznie wykonujący transport przewoźnik, a nie firma zlecająca.
Pani Joanna pozwała do sądu Towarzystwo Ubezpieczeń Ergo Hestia oraz firmę z Płocka, której zleciła transport aluminium. W pierwszej instancji kobieta wygrała odszkodowanie z obiema firmami. Każda z nich miała zapłacić prawie 270 tysięcy złotych. Ubezpieczyciel odwołał się od wyroku i ostatecznie nie musi płacić odszkodowania pani Joannie.
- Hestia złożyła apelację i niestety ją wygrała. Na obecną chwilę zostałam sama z taką kwotą do zapłaty – mówi Joanna Maślanka.
- Ten prawomocny wyrok sądu po prostu nie pozostawia wątpliwości. Od samego początku nie mieliśmy wątpliwości, że to nie jest nasza odpowiedzialność, bo nasz klient, to był drugi przewoźnik, w tym łańcuchu czterech. To dlaczego akurat ubezpieczyciel drugiego ma zapłacić? – stawia pytanie przedstawiciel Sopockiego Towarzystwa ubezpieczeń Ergo Hestia
Sąd zasądził odszkodowanie dla pani Joanny jedynie od firmy z Płocka, której zleciła transport. Ponad 200 tysięcy złotych pozwoliłoby kobiecie spłacić długi za zaginiony towar. Ale pani Joanna twierdzi, że pieniędzy nie odzyska, ponieważ firma zniknęła. Kobieta została z ponad półmilionowym długiem.
- Ta firma jest niewypłacalna. Sprawdzałam również opinie o niej w internecie i okazało się, że jest dłużnikiem wielu innych przedsiębiorstw – mówi Joanna Maślanka.
Nam również nie udało się ustalić, gdzie obecnie przebywają osoby zarządzające firmą z Płocka.
- Z tego, co mam wyliczone, to dług będę spłacać do emerytury. Mam swoje trzy samochody, ale one mają po 10 lat. Boję się, że będę musiała wymienić tabor, żeby się utrzymać na rynku i nie będę miała skąd wziąć na nowy sprzęt – opowiada Joanna Maślanka.
*
* skrót materiału
Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska
kszumielewicz@polsat.com.pl