Ani mebli, ani zwrotu zaliczki. Wielu poszkodowanych przez firmę z Konina

Zamawiali szafki i meble na wymiar, ale te albo nigdy nie dojechały, albo były niedopasowane, porysowane lub w złym wymiarze. Kilkanaście osób czuje się oszukanych przez firmę Krzysztofa B. z Konina. Twierdzą one, że mężczyzna po pobraniu wysokich zaliczek wysyłał niekompletny, uszkodzony towar albo w ogóle nie przyjeżdżał, by wywiązać się z umowy.

Pani Anna i pan Józef mieszkają w Warszawie. Chcieli umeblować nowo zakupione mieszkanie. Na początku tego roku zamówili meble, które miała wykonać  firma z Konina. Wpłacili 9 tysięcy złotych zaliczki.

- Zamówiliśmy u niego klejenie płyt na ścianę, dużych gabarytów, oprócz tego szafki łazienkowe, lustra, cały przedpokój i całą kuchnię. Umawialiśmy się około 10 razy, za każdym razem jechał do nas, ale nie dojechał. Zawsze coś mu przerywało podróż: a to holowanie, a to wypadek, a to choroba, przeróżne historie – opowiada Anna Zając.

Państwo Zającowie do dziś nie otrzymali mebli ani zwrotu zaliczki. W podobnej sytuacji jest pan Kamil Karwowski z Poznania.

- Suma, na którą pobrał zaliczki to 6,5 tys. zł. Zwrotu nie otrzymaliśmy do dnia dzisiejszego, nie otrzymaliśmy nawet kawałka mebli – mówi pan Kamil.

- Na początku chcieliśmy polubownie rozwiązać umowę i wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze, że pan B. się na to zgodzi, ale to były kolejne blefy z jego strony. Twierdził, że przyjedzie do notariusza i podpisze porozumienie. Notariusz czekał na niego 2 razy, nigdy nie dojechał – tłumaczy Anna Zając.

Mateusz Suwała w styczniu zamówił meble kuchenne od tej samej firmy. Krzysztof B. dostarczył je niekompletne. Pan Mateusz i pani Monika twierdzą, że przywieziony towar był uszkodzony.

- Wpłaciliśmy 6 tys. zł zaliczki i dodatkowo kilka dni przed wykonaniem usługi jeszcze 2 tys. zł na zakup zlewu i baterii kuchennej. W końcu część mebli przyjechała, kilka korpusów, w których zauważyliśmy niedociągnięcia, np. połamane, popękane szuflady. Pan Krzysztof powiedział, że to wymieni – opowiada Mateusz Suwała.

- Wszystkie meble, które przywiózł, odkręcał tak, żebym nie widziała uszkodzeń – tłumaczy Monika Suwała.

Małżeństwo twierdzi, że praktycznie każdy front szafki był uszkodzony.

- Nasza kuchnia jest ciemna, więc każde uszkodzenie jest widoczne i nie są to małe uszkodzenia. Zadzwoniłem do pana Krzysztofa, powiedziałem, że to jest niedopuszczalne, skandaliczne, wypowiadamy umowę i chcemy zwrotu zaliczek. Kontakt telefoniczny się urwał, więc udaliśmy się do Rzecznika Praw Konsumentów – mówi Mateusz Suwała.

W podobnej sytuacji jest pan Adam Kacprzak z Konina oraz pani Joanna z okolic Poznania. Krzysztof B. przywiózł tylko część mebli.
 
- Wpłaciliśmy 10 tys. zł, pan Krzysztof zarzekał się, że przyjedzie i dokończy, czego nie uczynił. Mamy niekompletną kuchnię, za szafki wpłaciliśmy tysiąc zł i ich nie otrzymaliśmy – mówi pani Joanna.

- Są szczeliny, szpary, niedoróbki, partactwa. Myślę, że ktoś, kto te meble wykonywał, nie jest stolarzem, albo nie powinien się tak nazywać. Jedne są za krótkie, poza tym dziury, rysy, niedolakierowane fronty, nie ta wysokość mebli – opowiada Adam Kacprzak.

Postanowiliśmy porozmawiać z Krzysztofem B. Mężczyzna twierdzi, że nie ma żadnego problemu. Pieniądze odda, ale pod pewnymi warunkami.

- Mamy sprawę w sądzie. Nie wiem, czy czytała pani opinie, które mi powystawiali w internecie. Powiedziałem, że póki to nie będzie pousuwane, to ja ich nie zwrócę, bo to jest oczernianie mnie, ja tracę klientów. W ciągu tygodnia wszystko będzie załatwione, zobaczy pani – zapewnił.

Anna Zając odpowiada, że negatywne komentarze już z internetu zniknęły, „ponieważ B. dzwoni do portali, mówiąc, że to konkurencja go oczernia, a nie oszukani klienci i komentarze znikają”.

Osoby, które zgłosiły się do naszej redakcji chcą odzyskać swoje pieniądze. Nie wierzą już w zapewnienia Krzysztofa B., dlatego zawiadamiają policję i inne instytucje.

- Po jakimś czasie dostaliśmy pismo z prokuratury rejonowej, że sprawa została umorzona ze względu na to, że czyn nie nosi znamion czynu zabronionego. Wychodzi na to, że w naszym kraju możemy zawrzeć z kimś umowę, wziąć zadatek, przywieźć mu malutką część i to już nie będzie przestępstwo, bo „wyrażamy chęć”, a kiedy przywiozę resztę, za miesiąc, za rok, to nie ma znaczenia – podsumowują Mateusz i Monika Suwałowie.*

* skrót materiału

Reporter: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl