Dramat na starość. Twierdzą, że po przepisaniu gospodarstwa, syn zamienił ich życie w koszmar

Starsze małżeństwo z Lubelszczyzny oskarża syna i synową o przemoc fizyczną i psychiczną. Pani Janina i pan Jan twierdzą, że po tym, jak przepisali mu gospodarstwo w zamian za dożywotnią możliwość mieszkania w nim, zamienił on ich życie w piekło. Przeniósł rodziców do dwóch pomieszczeń bez wentylacji, gazu, centralnego ogrzewania i ciepłej wody. - Zwierzęta mają dziś lepiej od nas – komentuje pani Janina.

63-letnia pani Janina z Lubelszczyzny napisała do naszej redakcji list z prośbą o pomoc. Kobieta z mężem przepisała
synowi i jego żonie gospodarstwo rolne wraz z budynkiem mieszkalnym kilka lat temu.

- Zapisaliśmy w 2006 roku im gospodarstwo wraz z budynkami za dożywotnią służebność. Działka ma hektar czterdzieści i są budynki. Tam jest zapisane, że przysługuje nam dożywotnia służebność. Jak ja zachorowałam i otrzymałam rentę, to synowa powiedziała, żebym jej ją oddała.  I mam oddawać - opowiada pani Janina.

- Za nasze dobro, cośmy odpisali, za to nas gnębią. Tyle pracy, tyle wysiłku, a teraz musimy stąd odejść albo umrzeć – mówi pan Jan.

Starsze małżeństwo twierdzi, że problemy zaczęły się w 2015 roku. Wtedy pan Jan i pani Janina odmówili finansowania remontu stodoły. Od tego czasu syn ma uprzykrzać im życie. Jak nas poinformowali - 2 lata temu odciął im centralne ogrzewanie oraz ciepłą wodę.

- Nie miałam obowiązku im na to dawać, bo w chwili przepisania gospodarstwa wszystkie korzyści i opłaty przejęli na siebie. Tak jest napisane w akcie darowizny – tłumaczy pani Janina.

Małżeństwo twierdzi też, że w ostatnich latach w domu dochodzi do przemocy psychicznej. Miał zdarzyć się także przypadek przemocy fizycznej. Sprawą zajmuje się policja.

- Postępowanie prowadzone jest w kierunku gróźb karalnych i znęcania. Będziemy się starali potwierdzić to i sprawę skierować do prokuratury. W tym roku mieliśmy już tam 6 interwencji, w zeszłym roku tych interwencji było 11. Niebieska karta jest od 2015 roku. Prowadzi ją dzielnicowy wraz z ośrodkiem pomocy społecznej. W tym roku została założona kolejna. Syn i synowa są wskazani jako sprawcy przemocy domowej – informuje Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.

- Pewnego razu syn wtargnął, wyważył nasze drzwi, jak spaliśmy. Uderzył mnie w twarz. Upadłam, a on z mężem zaczął się szarpać. Jak się ocknęłam, to zdzwoniłam po policję i pogotowie – mówi pan Janina.

W akcie notarialnym zapisano, że rodzice do końca życia mogą korzystać z powierzchni 30 metrów kwadratowych rodzinnego domu. Ponad miesiąc temu starsi ludzie zostali przez syna przeniesieni do dwóch pomieszczeń. Syn zrobił im osobne wejście i postawił prowizoryczne schody oraz odłączył gaz.  

Dwa pomieszczenia, w których muszą mieszkać rodzice mężczyzny, znajdują się nad kotłownią i nie mają wentylacji. W wydzielonym mieszkaniu czuć swąd spalenizny.  Starsze małżeństwo nie ma też jak parkować samochodu, bo ograniczono wstęp na podwórko. Uniemożliwiono im także podłączenia odciętego wcześniej gazu.

- Zamówiliśmy ekipę, jak przyjechała, to powiedział, że nie pozwoli nam podłączyć gazu. Nie da się opisać, co oni z nami robią. Za nasze dobro. Czemu się tak znęca na nas? Wartość darowizny wyceniliśmy na 400 tysięcy zł – mówi pan Jan.

- Synowa nie odzywa się, środkowy palec czasami pokazuje. Bardzo ciężko się żyje, my nie jesteśmy młodzi i na kanapkach nie wytrzymamy. Nie mamy na czym ugotować – dodaje pani Janina.

Starsze małżeństwo złożyło w lubelskim sądzie pozew o unieważnienie darowizny. Argumenty to: niewłaściwe traktowanie, dręczenie i uniemożliwianie korzystania z części domu.

- Sąd będzie musiał ustalić, czy po stronie obdarowanych nastąpiła rażąca niewdzięczność, uzasadniająca odwołanie darowizny. Pozwani nie uznają powództwa, nie zgadzają się z argumentacją powodów. I podnoszą niewłaściwe zachowania ze strony powodów, czyli rodziców – wyjaśnia Katarzyna Pszczoła z Sądu Okręgowego w Lublinie.

Kiedy pojawiliśmy się u starszego małżeństwa, syna w domu nie było. Chcieliśmy poprosić jego żonę o komentarz. Kobieta zamiast zaprezentować swoje stanowisko, wezwała policję, mimo że na jej teren nie weszliśmy. Wezwanie policji okazało się nieuzasadnione. Chwilę później na miejscu pojawił się syn pani Janiny i Jana. Jednak i on nie chciał odpowiedzieć na nasze pytania.

O konflikcie słyszał także miejscowy wójt. Usiłował rozwiązać problem, ale jak dotąd - bezskutecznie.

- W tej sprawie zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy. Była interwencja ośrodka kryzysowego, były rozmowy ze mną, ale to typowy
spór rodzinny. Spróbuję jeszcze podjąć mediacje – zadeklarował Edwin Gortat, wójt gminy Wólka.

- Do Unii jak weszliśmy, to zwierzęta mają lepiej od nas, bo mają wentylację, a u nas nie ma nic. Straszne, ale niestety prawdziwe. To już 3 lata i ten koszmar nie chce się skończyć – podsumowuje pani Janina.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl