Strzelali do zwierząt w minizoo

Skandal na Podlasiu! Zenobiusz Golonko od lat prowadzi na Podlasiu gospodarstwo agroturystyczne. Na jego terenie ma też minizoo. Po pretekstem walki z afrykańskim pomorem świń, lekarz weterynarii wydał decyzje o likwidacji stada. Zamiast humanitarnie uśpić zwierzęta, strzelano do nich ze sztucera, a zwierzęta konały w mękach.

Pan Zenobiusz prowadzi agroturystyczne ranczo koło Białowieży. Ma w nim ponad 100 zwierząt domowych, dzikich, a nawet egzotycznych. Jeszcze kilkanaście dni temu w jego gospodarstwie można było zobaczyć świnie i świniodziki,  aż do czasu pojawienia się Powiatowego Lekarza Weterynarii z Hajnówki.

 

- Zarzucono mi, że mam nielegalną hodowlę świń. Nie mam żadnej nielegalnej hodowli. Mam minizoo. Przychodzą sąsiedzi, czasem turyści – mówi Zenobiusz Golonko, właściciel agroturystycznego Rancza Kupały.

 

- Kilka dni wcześniej, w odległości kilkunastu kilometrów w linii prostej,  w dużym gospodarstwie wybuchł ASF. Tutaj jest mini zoo i agroturystyka, którą odwiedza w tygodniu kilkanaście osób, a nie było żadnych środków zabezpieczających jak maty dezynfekujące, więc wprowadzenie wirusa było bardzo prawdopodobne – mówi Jan Dynkowski,  Powiatowy Lekarz Weterynarii w Hajnówce.

 

Panu Zenobiuszowi zarzucono również, że jego zwierzęta nie były zarejestrowane w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. A ponieważ na Podlasiu występuje choroba ASF, czyli afrykański pomór świń, powiatowy lekarz weterynarii postanowił zlikwidować stado oswojonych świń.

 

- Inspekcja mnie straszyła, że dostanę 20 tysięcy kary i zajmie się mną prokurator i sąd, jak się nie zgodzę na zabicie zwierząt – mówi pan Zenobiusz.

 

Pan Zenobiusz twierdzi, że postawiony pod murem zgodził się na zabicie zwierząt, ale miały one zostać uśpione. Niespodziewanie 18 czerwca w gospodarstwie pojawił się myśliwy i dokonał rzezi. Odstrzelił wszystkie świnie  i świniodziki. Zdaniem właściciela rancza łowczy zrobił to bardzo nieudolnie i brutalnie. Zwierzęta konały w męczarniach.

 

- Przyjeżdżam i ja się go pytam, w jakim  charakterze przyjechał,  on  powiedział, że przyjechał wykonać wyrok śmierci. I wyciągnął  sztucer. Zaraz przyjechał lekarz weterynarii ze swoja pomocnicą  i zaczęło się strzelanie – mówi pan Zenobiusz.

 

Zastrzelone zwierzęta były atrakcją minizoo. Oswojone przybiegały na zawołanie.  Zwierzęta nie były nigdy agresywne i jak się okazuje - były zdrowe.  Nie miały też styczności z dzikimi zwierzętami. Znajdowały się w ogrodzonej zagrodzie. Dodatkowo gospodarstwo otoczone jest kolejnym płotem.

 

Reporter:  Dlaczego nie zdecydował się pan na uśpienie?


- Bo firma,  która z nami współpracowała przy usypianiu,  odmówiła współpracy w tym przypadku – mówi  Jan Dynkowski,  Powiatowy Lekarz Weterynarii w Hajnówce.


Reporter: Prawdopodobnie  inni myśliwi odmówili współpracy?

 

- To jest mało ważne – mówi Jan Dynkowski.


Reporter:  Ilu myśliwych odmówiło?


- Rozmawiałem z trzema – mówi Jan Dynkowski.

 

-  Ten myśliwy to był pokroju: jedna kaczka i naboi paczka. Nie umiał strzelać. Nie trafił z 2  metrów celnie.  Jedna świnia zaczęła kwiczeć, czołgać się.  Dopiero podbiegł i w głowę  strzelił  - mówi pan Zenobiusz.

 

Okazuje się, że za zagrodą przebiega droga. Nikt nie poprosił policji, aby ta na czas odstrzału zabezpieczyła teren wokół rancza. Nie poinformowano okolicznych mieszkańców. Mundurowi  zostali wezwani na miejsce, ale dopiero po wybiciu zwierząt.

 

 - Myśliwy strzelał chyba nie znając przepisów. Sąsiad mieszka  30 metrów dalej, dom  jest około 20 metrów. On się nawet nie spytał – mówi pan Zenobiusz.

 

Postanowiliśmy odwiedzić Polski Związek Łowiecki w Białymstoku. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy tak powinien wyglądać profesjonalny odstrzał zwierząt. Według związku za całość akcji - w tym zabezpieczenie terenu - odpowiadał lekarz weterynarii.

 

- Myśliwy zgodził się i to wykonał.  Nie zgadzam się ze słowem egzekucja. Było to zlecenie zabicia zwierząt -  mówi Jarosław Żukowski, przewodniczący Polskiego Związku Łowieckiego w Białymstoku.


- To była brutalna egzekucja. Te zwierzęta były udomowione. Ta akcja to był totalny terror  dla tych zwierząt – mówi Mateusz Janda  ze Straży dla Zwierząt.

 

Powiatowy Lekarz Weterynarii zawiadomił prokuraturę  w Hajnówce. Uważa,  że właściciel minizoo popełnił przestępstwo. Co ciekawe, wcześniej wielokrotnie jego ranczo odwiedzali inni weterynarze, którzy leczyli chore zwierzęta i nie mieli żadnych zastrzeżeń.


- Moja czujność została uśpiona tym,  że byli tu weterynarze  z Białowieży, Hajnówki i Bielska Podlaskiego. I żaden z nich nie powiedział, że coś jest nie tak. Mówili: jest siatka, podmurówka, a to są wymogi,  gdzie teraz można trzymać świnie – mówi pan Zenobiusz.

 

- Postępowanie to dotyczy sprowadzenia zagrożenia epidemiologicznego poprzez szczerzenie się zarazy zwierzęcej – mówi Jan Andrejczuk z Prokuratury Rejonowej w Hajnówce.


Reporter:  Ale tej zarazy tam nie było?


- Nie mamy informacji,  żeby została  stwierdzona.
 
Brutalne zabicie zwierząt zbulwersowało wiele organizacji. Żądają ukarania lekarza weterynarii i myśliwego.  Bulwersuje je też fakt, że odstrzeloną padlinę zabrano z rancza dopiero po 80 godzinach.


-  Doszło do czynu karygodnego. Strzelano do oswojonych zwierząt, bez żadnego powodu. Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury  - mówi Rafał Gaweł z Ruchu Ludzie Przeciw Myśliwym.


- Ja jestem urzędnikiem, wykonuję swoje zadania zgodnie z prawem – mówi Jan Dynkowski,  Powiatowy Lekarz Weterynarii w Hajnówce.

 

- Okazało się dopiero później,  jak świnie już zostały zabite, że nie jestem w żadnej strefie zagrożenia. Strefa kończy się 500 metrów od nas. My jesteśmy w strefie,  która nie jest zakażona – mówi pan Zenobiusz.*

 

 

*skrót reportażu

 

Reporter: Artur Borzęcki

 

aborzecki@polsat.com.pl