Musiała wyprowadzić się z domu przez… piec

Beata Wójcik jest matką samotnie wychowującą dwóch synów. Jeden z nich jest niepełnosprawny. Kilka lat temu pani Beata wybudowała dom. Kiedy w Krakowie pojawiła się możliwość dofinansowania wymiany pieca na piec ekologiczny, postanowiła z niej skorzystać. I po wymianie pieca zaczęły dziać się dziwne rzeczy: poparzenia, omdlenia, zatrucia pokarmowe. Ze względów bezpieczeństwa pani Beata musiała się z domu wyprowadzić.

6 lat temu pani Beata Wójcik z Krakowa zbudowała dom ogrzewany piecem węglowym. 3 lata później krakowski urząd miasta uruchomił program wymiany pieców na ekologiczne. Pani Beata postanowiła skorzystać z tej oferty.


- Postanowiłam dom wybudować, ponieważ mam dziecko chore na lekooporną padaczkę – mówi Beata Wójcik.


- Skorzystała z programu niskiej emisji, czyli po prostu wymiana pieca z węglowego na gazowy. Myśmy przedstawili jej firmę, ta firma faktycznie była rekomendowana przez urząd z tego powodu, że wcześniej żadnych zastrzeżeń co do tej firmy nie było – mówi Dariusz Nowak z Urzędu Miasta Krakowa.


- 16 stycznia 2017 podłączono  piec, od razu wyłączył się. Przyjechali 20 stycznia i wymienili płytkę sterującą. I od tej pory ten piec się nie wyłączał. Na początku zaczęły się dziwne poparzenia na głowie. Ile razy myłam głowę czy kąpaliśmy się, to jakieś dziwne poparzenia. Myślałam, że to woda. Poprosiłam SANEPID, przyszli, zbadali wodę. Powiedzieli, że absolutnie, że bardzo dobra woda. Nie wiedzieliśmy dalej, co się dzieje. Dopiero jak zaczęliśmy mdleć, jak po prostu zaczęło gryźć, szczypać i ewidentnie jak zaczęło się bardziej grzać, zaczął wylatywać jakiś proszek z wentylacji. Zadzwoniłam do firmy i mówię, co się dzieje. Przyjechali, stwierdzili, że nic się nie dzieje i pojechali – mówi pani Beata.


Stan zdrowia pani Beaty oraz mieszkającego z nią niepełnosprawnego syna pogarszał się z dnia na dzień. W grudniu zeszłego roku sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że kobieta była zmuszona się wyprowadzić.


- Było jeszcze gorzej. Jak przyszły sąsiadki czy dzieci,  to dzieci lądowały w szpitalach z dziwnym poparzeniem. Straż pożarna i nie mogła nic znaleźć. I dopiero kominiarz znalazł ten kondensat, który powinien być wpięty do kanalizacji,  a pracownicy tej  firmy włożyli do szybu. I ten kondensat się tam gromadził, który ma związki toksyczne, siarki. To wszystko wdychaliśmy. Piec jak pracował, skraplał się,  a proszek w postaci czystej siarki wylatywał na dom – mówi pani Beata.


- W momencie jak  przystąpiliśmy do wymiany nowego kotła kondensacyjnego, budynek był zamieszkały, w związku z tym wiadomo było, że dokonane zostały wszystkie odbiory. Kierownik budowy musiał oświadczyć, że wszystko jest wybudowane zgodnie ze sztuką budowlaną i z projektem,  a my zgodnie z naszą wiedzą i starannością podłączyliśmy do tego komina – mówi Paweł Wójcik,  przedstawiciel firmy instalującej piece.


- W momencie kiedy zemdlałam, jak pogotowie przyjechało,  lekarz ze szpitala powiedział,  że absolutnie nie możemy  nawet wejść do tego domu. Tam coś jest toksycznego. To było w grudniu 2017 – mówi pani Beata.


Z opinii kolejnych ekspertów wynikało, iż w domu pani Beaty nie można już dłużej mieszkać. Przedstawiciele firmy, która instalowała nowy piec, nie czują się jednak winni. Sprawą zajęła się prokuratura. Kobieta znalazła się w dramatycznej sytuacji.


- Myślę, że przyczyna leży na etapie budowy domu,  że komin oraz wentylacja w tym domu nie zostały wykonane zgodnie z projektem i zgodnie ze sztuką. Ktoś się pod tym podpisywał, a dokumenty przechodziły przez firmę budowlaną – mówi Marek Firek, przedstawiciel firmy instalującej piece.


- W dniu 31 stycznia tego roku, Prokuratura Rejonowa Kraków–Prądnik Biały wszczęła dochodzenie o przestępstwo. Dotyczy on bezpośredniego narażenia na utratę życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia tych okoliczności sprawy będzie treść opinii biegłych,  czyli biegłego z zakresu badań chemicznych oraz budownictwa i instalacji CO. I na podstawie tych opinii zostanie dokonana ocena materiału dowodowego – mówi Krzysztof Dratwa z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.


- Sytuacja straszna. Muszę się zajmować dzieckiem niepełnosprawnym, bo ma lekooporną padaczkę. Musiałam podpisać, że zrezygnuje z pracy zarobkowej. Mam pielęgnacyjne na dziecko i się po prostu nim zajmuję. W tej chwili to nawet na jedzenie nie mamy,  ponieważ dobrzy ludzie nas wzięli i też muszę zapłacić za to, że u kogoś mieszkam – mówi pani Beata. *


*skrót materiału


Reporter: Jan Kasia


jkasia@polsat.com.pl