Wbiła synowi nóż w brzuch, może go zabierać do siebie
Historią dwuletniego chłopca z Bolesławca, którego chciała zabić własna matka, żyła cała Polska. Chłopiec mimo licznych ran, cudem przeżył. Jego matka została skierowana na leczenie psychiatryczne. Po dwóch latach opuściła mury szpitala i zaczęła walczyć o widzenia z synami. Mimo tragedii sprzed lat, sąd zdecydował, że kobieta może zabierać dzieci do siebie do domu.
1 kwietnia 2014 w kamienicy w centrum Bolesławca na Dolnym Śląsku doszło do tragedii, która wstrząsnęła całą Polską. 35-letnia matka Joanna S. raniła nożami niespełna dwuletniego syna – Emila.
- Moja partnerka próbowała zamordować dziecko i siebie. Jeden z synów poszedł do babci, a ona została z drugim synem sama w mieszkaniu. Młodszy syn prawdopodobnie spał i ona poszła do kuchni po nóż. I zaczęła dźgać w brzuch, nadgarstki mu podcięła – mówi Seweryn Kowalik, ojciec Emila i Juliana.
Konające dziecko trafiło do szpitala w Bolesławcu. Mimo że nie było tam lekarzy specjalizujących się w chirurgii dziecięcej, podjęto decyzję o natychmiastowej operacji, która trwała 5 godzin. Ta decyzja uratowała życie dwulatkowi.
- Dziecko przywiezione zostało do szpitala w stanie skrajnie ciężkim. Przyjęte z licznymi ranami brzucha zagrażającymi życiu, nie było czasu transportować dziecka do szpitala specjalistycznego. Uszkodzony był szereg narządów jamy brzusznej - mówi Paweł Remiszewski, chirurg, który operował chłopca.
W tym czasie ojciec dzieci przebywał w Holandii, gdzie pracował. Jak tylko dowiedział się o tragedii, wrócił do kraju. Wówczas wyszło na jaw, że Joanna S. leczyła się od lat psychiatrycznie. Emil w szpitalu spędził kilka miesięcy. Lekarze uratowali także życie matki. Joanna S. została oskarżona o usiłowanie zabójstwa swojego dziecka. Sprawę jednak umorzono i kobieta nigdy nie trafiła do więzienia.
- Uznali, że była niepoczytalna. Jak można być niepoczytalnym, jak zadajesz ciosy nożem i słabo jej szło, to poszła do kuchni wymieniła nóź na ostrzejszy? – mówi pani Seweryn.
- Przebywała w szpitalu psychiatrycznym stosunkowo niedługo. Pani opuściła szpital psychiatryczny w 2016 w maju - mówi Tomasz Skowron z Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze.
Jeszcze w 2014 roku pan Seweryn znalazł pracę w Polsce. Rozwozi mleko. Początkowo sam wychowywał synów, ale półtora roku temu związał się z panią Niną. Dziś wraz jej dziećmi wspólnie tworzą rodzinę.
- Dzieci nie wiedzą, co się stało. Nie są świadome. Powiedziałem, że spadł ze schodów razem z mamą. I tak jest do dziś – mówi pan Seweryn.
Kiedy Joanna S. wyszła ze szpitala, zaczęła starać się o widzenia z synami. Sąd zadecydował, że mają się one odbywać kilka razy w roku, w mieszkaniu ojca i to w obecności jego oraz kuratora. Joanna S. zaskarżyła to orzeczenie. Cztery tygodnie temu sąd pozwolił jej zabierać Emila i jego starszego brata Juliana do siebie. I to na 6 godzin.
- Kontakty zostały rozszerzone. Sąd umożliwił kontakt w większym zakresie niż sąd I instancji. Matka może kontaktować się z synami w co 3. sobotę miesiąca pod nadzorem kuratora – mówi Tomasz Skowron z Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze.
- A jak kurator będzie chciał iść do toalety, co wtedy? W czwórkę pójdą? – pyta pan Seweryn.
Ojciec dzieci zgadza się na wideo rozmowy synów z ich matką, a także na kontakt osobisty, ale tylko w obecności jego i kuratora. Nie zgadza się jednak, aby kobieta zabierała dzieci do siebie.
Fragment rozmowy z Joanną S.
Reporter: Jesteśmy z Telewizji Polsat, chcielibyśmy się z panią spotkać.
- Pan żartuje? – mówi pani Joanna, matka chłopców.
Reporter: Nie żartuję, chcielibyśmy porozmawiać o zdarzeniu sprzed 4 lat.
- Jeżeli chcecie się spotkać proszę przyjechać do mnie, a nie kamerować przez internet – odpowiada pani Joanna.
Skorzystaliśmy z zaproszenia i pojechaliśmy do matki. Jednak kiedy przyjechaliśmy do niej, niestety w domu nikogo nie było. Zadzwoniliśmy ponownie do Joanny S.
- Jeżeli chodzi o 4 lata temu to temat dla mnie zamknięty. Jestem daleko od tego, żeby uwidaczniać moją osobę w mediach. Jeżeli chodzi o kontakty z dziećmi, to jest decyzja sądowa. Z mojej strony będą otoczone miłością i jedzeniem. Kontakty będą przebiegały bardzo dobrze – mówi Joanna S., matka chłopców.
- Pomimo postanowień ja się nie godzę. Ja nie daję dzieci. Dla dobra dzieci ja się do wyroku nie dostosuję, nie wydam dziecka, bo się boję, najnormalniej się boję – mówi pan Seweryn. *
*skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl