Miał silne bóle głowy i wymioty. Rodzina wini szpital o śmierć pana Kamila

26-letni Kamil Gnaś zmarł kilka dni po tym, jak poprosił lekarzy szpitala w Poniatowej o pomoc. Miał silne bóle głowy, wysoką gorączkę i wymiotował, ale lekarka, według relacji rodziny, stwierdziła, że stan pacjenta nie zagraża jego życiu. Odesłano go do innej placówki, nawet nie wysyłając karetki. Okazało się, że mężczyzna miał zapalenie opon mózgowych, które wywołało obrzęk mózgu.

26-letni Kamil Gnaś mieszkał z rodziną w Poniatowej w województwie lubelskim. Był zawodowym kierowcą i wzorowym mężem i ojcem. W 2014 roku mężczyzna został pobity. Wtedy prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa i sprawę umorzyła. Jednak mąż pani Katarzyny musiał przejść wielomiesięczną rekonwalescencję.

- Byliśmy na weselu. Wracaliśmy na dwa samochody. Jednym jechali dziadkowie, a drugim jechałam ja z mężem. Zabrakło im paliwa. Pojechaliśmy z mężem na CPN do Opola Lubelskiego po to paliwo. Wróciliśmy i była kłótnia między dziadkami, ciotką i tym chłopakiem, który pobił męża. Mąż podszedł, chciał dowiedzieć się, co się stało i po prostu dostał w twarz. Od razu się przewrócił na ziemię – wspomina Katarzyna Gnaś.

Pan Kamil miał połamane kości twarzoczaszki. Przez cztery kolejne lata był pod stałą opieką lekarzy. M.in. tych ze szpitala w Poniatowej, do którego powtórnie trafił w maju tego roku.

- Mąż miał jechać w trasę, ale dostał bardzo silnego bólu głowy, miał 40 stopni gorączki, wymioty. Pojechaliśmy do Poniatowej do szpitala. Pani doktor nas w ogóle nie wysłuchała. Tylko powiedziała, że ona nie jest od tego, żeby udzielać nam pomocy, bo to nie jest przypadek, który zagraża życiu – twierdzi Katarzyna Gnaś.

– A on nie wszedł o własnych siłach na izbę przyjęć. Musiałam mu pomóc. Powiedział doktor, że ma nudności, bóle głowy i gorączkę 40 stopni. Pani doktor nawet nie wysłuchała, co chce powiedzieć dalej, tylko od razu powiedziała, żeby pojechać do Opola Lubelskiego – dodaje pani Katarzyna.

Kobieta była zaskoczona reakcją pełniącej dyżur lekarki, która - jej zdaniem - zbagatelizowała zły stan zdrowia jej męża. Kobieta postanowiła szukać pomocy w szpitalu w Lublinie - placówce oddalonej od Poniatowej o 50 kilometrów.

- Karetki pogotowia stoją 20 metrów od izby przyjęć. Mogła zdecydować, żeby wysłać go karetką. Jestem pewny, że podczas dowozu karetką do Lublina, lekarz albo ratownik medyczny by już wiedział, z czym to się wiąże. To były przynajmniej dwie godziny zmarnowane. A często się mówi, że minuty ratują życie – mówi Mariusz Walczak, ojciec pani Katarzyny.

- Pojechaliśmy od razu do Lublina. Tam mąż od razu dostał leki przeciwbólowe, które w ogóle nie chciały działać. Później się okazało, że mąż ma zapalenie opon mózgowych. Miał przeprowadzoną operację. I lekarz już po operacji przyjechał na intensywną terapię i powiedział, że będzie potrzebował bardzo dużo szczęścia, bo ma bardzo duży obrzęk mózgu – opowiada Katarzyna Gnaś.

29 maja – po kilkudniowej hospitalizacji w Lublinie – mąż pani Katarzyny zmarł. Przyczyną śmierci był obrzęk i niedotlenienie mózgu. Kobieta uważa, że gdyby w szpitalu w Poniatowej udzielono jej mężowi pomocy, mężczyzna mógłby żyć. Natomiast władze szpitala nie mają sobie nic do zarzucenia.
"Zarząd Szpitala współczuje Rodzinie Zmarłego, biorąc pod uwagę rozmiar tragedii jaką jest śmierć człowieka - zwłaszcza w tak młodym wieku - rozumiemy rozgoryczenie i żal p. Katarzyny, jednak dbając o dobre imię naszego Szpitala musimy zwrócić uwagę na fakty związane z tym zdarzeniem.
Szpital w Poniatowej nie ma w swojej strukturze SOR-u, a tylko Izbę Przyjęć zapewniającą m.in. pomoc Pacjentom w nagłych zagrożeniach życia i zdrowia oraz Nocną i Świąteczną Pomoc Lekarską (NPL) zapewniającą opiekę w lżejszych przypadkach.

Lekarz oceniając - w danej chwili - stan pacjenta i sposób dalszego leczenia opiera się na racjonalnych przesłankach, dlatego nie można z całą pewnością orzec na tym etapie, że popełnił błąd kierując Pacjenta do NPL” – brzmi oświadczenie szpitala.

- Niedopuszczalne jest to, żeby pacjent, który zgłosił się na izbę przyjęć z tak poważnymi objawami nie został przez lekarza w ogóle zbadany. Można powiedzieć, że to jest skandal, który zakończył się tragicznie. Ustawa o prawach pacjenta, w artykule 7. stanowi, że pacjent ma prawo do natychmiastowej pomocy – wyjaśnia Robert Bryzek z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.

Pani Katarzyna została sama z dwojgiem dzieci. Utrzymują się ze skromnej renty. Niedawno rodzina złożyła zawiadomienie do prokuratury. Będzie też starać się o odszkodowanie od szpitala.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl