Wakacyjny koszmar. Ponad 70 osób zatruło się salmonellą w hotelu
Ponad 70 innych osób zatruło się bakterią salmonelli podczas pobytu w hotelu. Stan zdrowia pensjonariuszy był na tyle poważny, ze wielu zatrutych swoje wakacje zakończyło kilkudniowym pobytem w szpitalu i jeszcze dłuższym leczeniem. Pensjonariusze skarżyli się na bóle brzucha, wymioty i wysoką gorączkę. Teraz zaczynają walkę o odszkodowanie.
Dla ponad 20 rodzin to miały być wymarzone i spokojne wakacje nad morzem. Niestety zakończyły się bardzo poważnym zatruciem, pobytem w szpitalu i długą antybiotykoterapią. Teraz sprawę bada sanepid, a jej dalszy ciąg będzie miał miejsce w sądzie.
- Zostaliśmy zarażeni bakterią salmonelli. Trafiliśmy do szpitala z siedmiomiesięczną dziewczynką, naszą córeczką. Poczułam taką wściekłość, że powiedziałam, że nigdy nie podaruję tego hotelowi i tak się stanie. Sprawę składamy do sądu – mówi Joanna Palenik.
36-latka mieszka w Jabłonce niedaleko Zakopanego. Pół roku temu zaplanowała wakacje dla siebie i swojej rodziny. Wybór padł na polskie morze. Ośrodek w Mielnie miał bardzo dobre opinie oraz – jak zachęcała reklama – był przyjazny rodzinom z dziećmi. Pani Joanna nie przypuszczała, że długo wyczekiwany urlop okaże się dla niej koszmarem.
- Mąż dostał wysokiej temperatury, rozwolnienie. Powiem szczerze, że my trochę owinęliśmy to w żart, że za dużo zjadł, ale jak na drugi dzień zobaczyliśmy, że Alicję coś bierze, to już stało się poważnie – wspomina pani Joanna.
Z wakacji małżeństwo nie ma ani jednego zdjęcia. Urlop zakończyło tygodniowym pobytem w szpitalu z 7-miesięczną córką. Stan zdrowia dziewczynki był na tyle poważny, że lekarze musieli walczyć o życie dziecka.
- Znalazłam się w szpitalu z dzieckiem. Z objawami odwodnienia, bali się, że dziecko może dostać sepsę. Dlatego wdrożyli antybiotyk, które bardzo rzadko podaje się przy bakterii salmonelli. Bałam się o jej zdrowie i życie, bo widziałam, że lekarze zaczęli podchodzić do tego bardzo poważnie. Rozgoryczenie, strach, wpadłam w panikę. Płacz, krzyk w szpitalu. Od razu dziecko dostało trzy kroplówki. Antybiotyk, wbijanie wenflonu w żyły małego dziecka. To był koszmar – relacjonuje Joanna Palenik.
- Jestem w stu procentach pewny, że doszło do zarażenie w hotelu, bo tylko i wyłącznie tam się stołowaliśmy – dodaje Krzysztof Palenik, mąż pani Joanny.
Podobne wspomnienia z tegorocznych wakacji w Mielnie ma ponad 70 innych osób. Mateusz Mańkowski z Krakowa na wakacje pojechał również rodziną. Grupa liczyła 10 osób, w tym czworo małych dzieci. Niestety, mimo udanej pogody, pięć z siedmiu dni wyjazdu spędzili w hotelowym pokoju. Tak jak rodzina Magdaleny Wysockiej z Bielska-Białej, która do dziś odczuwa dolegliwości wakacyjnych zdarzeń.
- Kuzyn, z którym wybraliśmy się na te wakacje nie był w stanie wstać z łóżka. Widać było, że się czuje bardzo źle. Narzekał na bóle głowy, brzucha oraz na silną biegunkę – wspomina Mateusz Mańkowski.
- Skorzystaliśmy ze śniadania, z obiadokolacji i cała historia zaczęła się z niedzielę, kiedy bardzo się źle poczułam. Te same objawy dotknęły mojego męża. I to bardzo dotkliwie. Przez cztery dni praktycznie
się nie ruszał z łóżka. A także mojego starszego syna. Widziałam, że coraz więcej ludzi zbiera się wokół ośrodka i mówią o swoich problemach. Zaproponowałam spotkanie o 20:00. Myślałam, że to będzie kilka osób, a zebrało się 50, 60 osób – opowiada Magdalena Wysocka.
Jej rodzina wyjechała z Mielna. Zatrzymali się w Szczecinku i teściów pani Magdaleny.
- Wówczas w nocy źle poczuł się nasz najmłodszy syn. Pojechaliśmy na pogotowie i do szpitala pediatrycznego. Od razu nas przyjęli, bo ta gorączka skakała mu do 40 stopni. I okazało się, że jest to salmonella. Tomek był ze mną w szpitali pięć dni. Wyszliśmy w zeszłym tygodniu. Mąż po wyjeździe poszedł do lekarza i dostał drugi antybiotyk – dodaje.
- Nie mamy możliwości ściągnięcia lekarza do ośrodka, ponieważ lekarze przyjmują w gabinetach. Oferowaliśmy, i część osób z tego skorzystała, dowóz do lekarza, a później do apteki, by wykupić leki – mówi Maciej Szatkowski, przedstawiciel ośrodka wczasowego.
Reporter: Państwa klienci twierdzą, że problem był przez państwa i do tej pory jest bagatelizowany.
Maciej Szatkowski: Przede wszystkim ja mogę przeprosić, jeżeli taki był odbiór naszych klientów, bo wiemy, że oczekiwali od nas przede wszystkim informacji, co się dzieje. Myśmy naprawdę nie wiedzieli, jaki jest powód zachorowania. Nie spodziewaliśmy się, że może u nas wystąpić zakażenie bakterią salmonelli.
- To było na zasadzie spychadła, że czekają na informację z sanepidu, na właścicieli spółdzielni, na osoby decyzyjne. To już się robiło dosyć poważnie, bo to był czas, że nam się kończył turnus i ludzie już musieli wyjeżdżać domów – twierdzi Magdalena Wysocka.
- Sama kuchnia, jako taka, było bardzo czysto. Ale zaplecze tego obiektu niestety nie było takie, jak powinno być. W związku z tym był mandat dla osób, które się zajmowały tą kuchnią. Niestety, najwyższy, jaki my możemy nałożyć to jest 500 zł– informuje Elżbieta Galińska-Gruchała, powiatowy inspektor sanitarny w Koszalinie.
Według zatrutych osób władze ośrodka wynajmującego im pokoje nie udzieliły gościom potrzebnej pomocy. Ich zdaniem dyrekcja wręcz zbagatelizowała pogarszający się stan zdrowia gości. Według wczasowiczów do dziś nie ma dla nich propozycji rekompensat.
- W tej chwili jest okres, w którym indywidualnie zgłaszają swoje roszczenia. Myśmy do wszystkich gości wysłali informację z numerem polisy, z kontaktem do ubezpieczyciela. Do tej pory zgłosiło się 25 osób – mówi Maciej Szatkowski, przedstawiciel ośrodka wczasowego.
- W dniu wyjazdu został złożony pozew zbiorowy, ponadto każdy z nas składał reklamację indywidualną. Hotel nie przyjął naszej reklamacji. Nie poczuwa się do winy – twierdzi Magdalena Wysocka.
- Żadna osoba nie otrzymała negatywnej odpowiedzi. Pani Magdalena Wysocka otrzymała wiadomość, że może kierować się do ubezpieczyciela. Wypłaciliśmy ponad 50 tysięcy rekompensat, dla gości którzy chcieli przystąpić do programu. I godzili się odzyskać część kosztów pobytu – odpowiada Maciej Szatkowski, przedstawiciel ośrodka wczasowego.
- Zwykle w interesie takiego podmiotu jest załatwienie sprawy jak najszybciej, tak żeby nie było o nim głośno. Ale doświadczenie pokazuje, że stara się to zrobić bardzo niskim kosztem. Osoby poszkodowane odsyłane są do ubezpieczycieli, którzy oferują niewielkie odszkodowania. Stąd też uczulam na tego typu sytuacje. Mówimy o zadośćuczynieniu, które może sięgać nawet w kilkudziesięciu tysięcy złotych. Zwykle sądy zasądzają zadośćuczynienie w granicach kilkunastu, kilkudziesięciu tysięcy złotych. Zależy to od okoliczności konkretnego przypadku – tłumaczy adwokat Maciej Syzdół.
Według ustaleń sanepidu we wszystkich przypadkach powodem ostrych objawów żołądkowych była salmonella. Stwierdzono ponad 70 przypadków zatrucia bakterią. Niestety, ta liczba nadal rośnie, bo do sanepidu zgłaszają się kolejne zatrute osoby.
- Wprowadziliśmy najmocniejsze z możliwych środków do odkażenia pokoi po to by zabezpieczyć bezpieczeństwo dla gości, którzy byli w tym czasie oraz dla nowych. Od tego czasu gościliśmy 1500 osób i nie było żadnego zachorowania – informuje Maciej Szatkowski.
Już ponad 20 osób zdecydowało się wystąpić przeciwko władzom hotelu z pozwem zbiorowym. Zapowiadają walkę o wysokie odszkodowania, które przynajmniej w części zrekompensują im nieudane wakacje.*
* skrót materiału
Reporter: Paweł Gregorowicz
pgregorowicz@polsat.com.pl