42 operacje w 11 miesięcy. Walczy o pieniądze za wypadek na barce

Marynarz ze Szczecina uległ poważnemu wypadkowi na polskiej barce. Twierdzi, że źle złożona przez kapitana lina zawinęła się wokół nogi i mu ją urwała. Mężczyzna przeszedł 42 operacje, 11 miesięcy leżał w szpitalu. Nogę przyszyto, ale konieczna jest długa rehabilitacja. A armator do odpowiedzialności za wypadek się nie poczuwa.

64-letni Wiesław Sobkowiak mieszka w Szczecinie, jest marynarzem. Przez 35 lat pracował jako II oficer na morskich statkach. Ponieważ chciał bywać częściej w domu, postanowił zacząć pływać po rzekach. W czerwcu 2016 roku zatrudnił się, jako bosman u szczecińskiego armatora.

Barka, na której płynął mężczyzna transportowała materiały budowlane dla niemieckiego kontrahenta. 23 marca 2017 roku, wieczorem w okolicach Hanoweru mężczyzna uległ groźnemu wypadkowi.

- Mieliśmy się zatrzymać na noc. Podczas cumowania zdarzył się wypadek, lina zabrała mi nogę. Niestety, nie było światła manewrowego na barce, nie zauważyłem, że lina jest przygotowana niechlujnie. Przygotowywał ją kapitan – opowiada Wiesław Sobkowiak.

- Obrażenia były takie, że noga była urwana, wisiała tylko na samej skórze – mówi Artur Zachaba, pełnomocnik pana Wiesława.

- Lina oplotła się koło nogi. Kolega krzyczał do kapitana „cała wstecz”, ale nie wykonał tego. Gdyby to zrobił, to statek by się zatrzymał, a ja bym zdążył to odwinąć – dodaje pan Wiesław.

Na miejscu zjawiły się karetki pogotowia oraz straż i policja wodna z Hanoweru.  Marynarz trafił do niemieckiego szpitala, gdzie przyszyto mu urwaną nogę. W tym samym czasie partnerka życiowa pana Wiesława, która wówczas nie pracowała, została nie tylko bez pomocy finansowej, ale nawet bez żadnych informacji.

- Pan Wiesław był w szpitalu prawie 11 miesięcy, przeszedł 42 operacje – informuje Artur Zachaba, pełnomocnik pana Wiesława.

- Lekarz orzecznik ZUS stwierdził 25-procentowy uszczerbek na zdrowiu. Orzekł, że pan
Wiesław jest trwale niezdolny do pracy – dodaje Karol Jagielski z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Szczecinie.

Przez rok marynarz pozostawał bez środków do życia. Po powrocie do kraju otrzymał rentę - ponad 1800 zł oraz jednorazowe odszkodowanie od ZUS-u za wypadek przy pracy. Jak twierdzi pieniądze z odszkodowania szybko się skończyły. Mężczyzna potrzebuje dalszej rehabilitacji. Nie może liczyć na żadną pomoc firmy, z którą współpracował.

- Jedno wielkie chamstwo, żeby nawet się nie dowiedzieć czy pracownik ma nogę, czy żyje – nie dowierza Beata Seroczyńska, partnerka pana Wiesława.

- Próbowaliśmy się skontaktować z kapitanem statku, ale pan kapitan nie chce z nami rozmawiać. Wysłaliśmy wniosek o wydanie polisy, ale wydać nie chce – mówi Artur Zachaba, pełnomocnik pana Wiesława.

- Odszkodowanie byłoby potrzebne na rehabilitację, bo będę się rehabilitować do końca życia. Pieniądze z ZUS poszły na długi, bo mieszkanie trzeba było opłacać i na rehabilitację, ale się skończyły – tłumaczy pan Wiesław.

- Niesprawność polega na tym, że mięśnie i kości, tam gdzie były poddawane zabiegom, są zdeformowane. Aby poprawić zdolność chodzenia, trzeba ćwiczyć, ćwiczyć. To długo potrwa, bo na terminy czeka się długo. Dobrze, żeby poszedł prywatnie, ale potrzebne są finanse – wyjaśnia Irena Waligórska, lekarz, fizjoterapeuta.

Przedsiębiorstwo, z którym współpracował pan Wiesław to rodzinna grupa kilku firm zarejestrowanych pod jednym adresem. Tworzą je ojciec i dwaj synowie. Wszyscy są kapitanami. Udało nam się porozmawiać z osobą, którą przyjmowała marynarza do pracy. Jego zdaniem mężczyzna nie przestrzegał zasad bezpieczeństwa obowiązujących w żeglarstwie śródlądowym.

- Dobrze gotował, czysty był, niepokojące było, że jak go szkoliłem, to nie potrafił powtórzyć, tylko „ychy”. Dlatego doszło do wypadku, bo zlekceważył, nie przećwiczył, zbyt leniwy był – mówi przedstawicielem armatora.

Co prawda wypadek wydarzył się w Niemczech, ale zarówno armator,  jak i poszkodowany marynarz są Polakami. Dlatego sprawą zajmuje się polska prokuratura, która współpracować będzie z niemiecką policją. Śledczy rozstrzygnął, kto ponosi odpowiedzialność za wypadek.
 
- Chociaż żeby raz zadzwonił i spytał jak się czuje, nic nie było ani od armatora, ani od nikogo z firmy. Mam żal do tych ludzi – podsumowuje pan Wiesław.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl