Dzieci z kolonii wróciły brudne i z… wszami

Rodzice dzieci w wieku od 8 do 14 lat uważają, że ich pociechy podczas kolonii w Krościenku nad Dunajcem były narażone na niebezpieczeństwo i wróciły zaniedbane. Miały wszy, a jedna z dziewczynek podczas wyjazdu straciła kawałek palca. Rodzice winią urzędników i organizatora wyjazdu. „Nie komentuję oszczerstw wydalanych przez aparaty gębowe pijaków i nierobów” – odpowiada organizator.

- Dzieci wróciły z płaczem, piskiem, krzykiem. Brudne, śmierdzące. Część rzeczy poszła do wyrzucenia, bo były zgrzybiałe – mówi Marlena Chlebik, która na kolonie wysłała czworo dzieci.

- Nie oszukujmy się, to był obóz przetrwania – dodaje pani Marta.

Pani Agnieszka mieszka w Łęcznej na Lubelszczyźnie. W tym roku po raz pierwszy wysłała dwoje swoich dzieci na kolonie. Niestety Jagoda i Krzysztof tego wyjazdu nie wspominają dobrze. Wyjazd w góry był dla nich gehenną. Zdaniem pani Agnieszki dzieci wróciły zaniedbane, miały wszy, a 10-letnia Jagoda podczas wyjazdu straciła kawałek palca.

- Wkurzyłam się na koleżankę i sobie przytrzasnęłam palca w drzwiach – opowiada Jagoda, córka pani Agnieszki
Wyjazd do Krościenka nad Dunajcem finansował Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Łęcznej. Łącznie na kolonie socjalne pojechało 45 dzieci w wieku od 8 do 14 lat. Zdaniem dzieci i ich rodziców organizacja wyjazdu od początku pozostawiała wiele do życzenia, bo podstawiono niesprawny autokar.

- Jak przyjechała policja, okazało się, że problem leży nie tylko w szybach, ale są wycieki płynów hamulcowych, jest zdarte ogumienie i bałagan w autobusie, bo są puszki porozwalane. A po pierwszej nocy pobytu tam w Krościenku zadzwonił syn zapłakany, że ukradziono mu pieniądze – opowiada mama Jagody i Krzysztofa.

Kilkoro z rodziców, którzy wysłali swoje dzieci na wakacje do Krościenka, wylicza szereg nieprawidłowości dotyczących organizacji wypoczynku. Rodzice uważają, że ich dzieci podczas wyjazdu nie były bezpieczne, a wina leży po stronie organizatora kolonii.

- Ogólnie brud, smród i ubóstwo było na tych koloniach. Po tygodniu chciałam pojechać i odebrać dzieci – mówi Marlena Chlebik, która na kolonie wysłała czworo dzieci.

- Dziecko zadzwoniło z płaczem i powiedziało, że ma wszy na głowie. Poszły dziewczynki do wychowawców i odpowiedź dostały, że oni nie będą dotykać, bo oni się brzydzą – wspomina pani Marta.

- Dzieci wyszły z autobusu, to tak jakby nie były myte tydzień. Część dzieci wyszła z płaczem, więc myślę, że nie wróciły zadowolone z kolonii – relacjonuje pani Agnieszka.

To fragment rozmowy zarejestrowanej w ośrodku wypoczynkowym w Krościenku:
Pracownica: To jest niedopilnowanie wychowawcze.
Reporter: Czyli to wychowawcy zawinili?
- Wiadomo, oni się wszyscy bronią. Wyszli na całe.

- My musiałyśmy robić to, co kazał pan kierownik – broni się wychowawczyni z kolonii i dodaje: - Nie mogłyśmy nic zrobić bez jego zgody. Czyli jeżeli trzeba było iść w deszcz i chodzić z tymi dziećmi, to my musiałyśmy iść, bo liczył się tylko program. My się sprzeciwiałyśmy, ale tak naprawdę nie miałyśmy nic do gadania.

- Pan pilot (wycieczki – red.) nas obrażał. Wyzywał nas od gnoi i szczeniaków. Jak się na nas wściekał, to tak do nas mówił. Wychowawcy o tym wiedzieli, bo on tak nas na wycieczkach nazywał – wspomina Jagoda, córka pani Agnieszki.
Mieczysław J. Bonisławski, organizator kolonii wydał oświadczenie:

„Nie komentuję oszczerstw wydalanych przez aparaty gębowe pijaków i nierobów. Część rodziców przysłała zawszone, brudne dzieci, bez nawyków higienicznych. Naszą rolą jest wychowywać te dzieci w zamian za nieudolnych rodziców i to robimy. W przeciwieństwie do dawcy genów, dzieci te mogą być porządnymi, mądrymi Polakami. Pod warunkiem, że przestaną wierzyć w to, że im się cokolwiek należy i zrozumieją, że na wszystko trzeba uczciwie zapracować. Jedynym, czego powinni się spodziewać niektórzy z rodziców to więzienie. Może wtedy inni, im podobni, wezmą się za pracę i przestaną żyć tylko z pomocy społecznej, a chwilach wolnych od pracy (u nich to cała doba) - pokazywać swoje zapijaczone gęby w "tiwi" (w telewizji – red.).”

- Uważam, że wychowuję dziecko, jak mogę. Do tej pory nie było z nią większych problemów. No, niestety przykre, biorąc pod uwagę, że to był dla dziecka pierwszy wyjazd – mówi pani Marta.

Organizator kolonii nie ma sobie nic do zarzucenia. Winą za rzekomo nieudany wyjazd obarcza rodziców i dzieci. Urzędnicy odpowiedzialność za nieudane kolonie przerzucają na kadrę wychowawczą.

- To nie urzędnicy organizowali kolonie. Myśmy się również na operatorze zawiedli. I dlatego żądamy od niego wyjaśnień i naprawy zaistniałej sytuacji – zauważa Teodor Kosiarski, burmistrz Łęcznej.

Teraz nieudanym koloniom w górach przygląda się prokuratura, która ma wyjaśnić, czy faktycznie zdrowie i życie dzieci były zagrożone.

- Na razie mamy pisemne stanowisko firmy, która organizowała wypoczynek. Firma twierdzi, że wszystko było porządku. Jednak te kwestie zostaną przez nas wyjaśnione w postępowaniu sprawdzającym – informuje Jan Ziemka z prokuratury w Nowym Targu.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl