Wyzysk w restauracjach? Suma roszczeń to ok. 100 tys. zł

Poznański restaurator Marcin S. prowadzi trzy lokale gastronomiczne. Zdaniem wielu jego byłych pracowników, biznes prowadzi kosztem zatrudnianych osób, nie wypłacając wynagrodzeń. Byli pracownicy, choć oficjalnie zatrudnieni u ojca Marcina S., wskazują, że to syn odpowiada za restauracje. Suma roszczeń sięga już ok. 100 tys. zł.

- Zostałam zatrudniona jako kelnerka pod koniec stycznia. Aktualnie pan Marcin zalega mi łącznie 3000 zł za cały przepracowany marzec – mówi Karolina Malinowska.

- Natalia Czajkowska-Kluza, również czuje się pokrzywdzona przez pracodawcę. Jak twierdzi, osób znajdujących się podobnej sytuacji jest około 30.

- Po pewnym czasie ich pracy po prostu już nie dostawali wynagrodzeń ani za pracę, ani ekwiwalentów za urlop, ani wynagrodzeń za nadgodziny, ani za pracę w porze nocnej lub święta. Skala roszczeń jest różna. Od 1700 zł do nawet 50 tys. zł. Łączna wartość roszczeń to około 100 tysięcy złotych - mówi Anna Garbaj, adwokat pokrzywdzonych.

- Wypłaty nie otrzymałam za luty i marzec. Byłam szefem kuchni i bardzo często otrzymywałam telefony od dostawców z racji tego, że to ja zamawiałam towar. Otrzymywałam też telefony od windykatorów. Nie dość, że zalegaliśmy u dostawców, to jeszcze były problemy z energią, bo mieliśmy wstrzymany prąd. Ulubioną rozrywką naszego byłego pracodawcy tak naprawdę było poniżanie pracowników przy wszystkich. On bardzo cieszył się, że może kogoś upokorzyć. Mieliśmy sytuację, kiedy kolega chciał się zwolnić, nasz były pracodawca wziął go na tyły restauracji i bardzo dotkliwie go pobił – opowiada Paulina Korus.

Część byłych pracowników Marcina S. postanowiła złożyć przeciwko niemu pozwy cywilne. Wielu z nich jednak - w tym pracownik, który twierdzi, że został pobity - nie zdecydowało się na ten krok w obawie przed zemstą byłego pracodawcy.

– Osoby, które się do mnie zgłosiły wyrażały niepokój konsekwencjami tego, że będą występowały i walczyły o swoje prawa. Konsekwencjami, które mogą je spotkać ze strony tej osoby, o której rozmawiamy – potwierdza adwokat Anna Garbaj.

- On ma ksywkę Rolex i generalnie to tak wygląda, że gdzieś tam w tym półświatku się obraca. Ja żyję sobie spokojnie w Danii, mam pracę, mam wyznaczony czas, nikt mnie nie bije, nie szarpie. Mam tu rodzinę i nie mam ochoty już po prostu wracać do tego człowieka – tłumaczy pan Krzysztof, którego miał uderzyć Marcin S.

Walczący o swoje wynagrodzenia pracownicy wierzą, że uda im się odzyskać należne pieniądze. Niestety jednak może to być bardzo trudne. 

- Widzę ryzyko wystąpienia z powództwami w sądzie. A mianowicie, czy później egzekucja takich wyroków będzie skuteczna, bo z informacji, które mi przekazano, wynika, że te podmioty nie posiadają żadnego majątku – informuje adwokat Anna Garbaj.

- Z tego, co się orientuję, to ludzie tutaj pracują, aczkolwiek jest duża rotacja.

- Taki był zamiar, żeby zatrudniać ludzi, studentów, kelnerów czy kucharzy na miesiąc i  później dziękowało się taki osobom. One nie otrzymywały swojego wynagrodzenia – twierdzi Paulina Korus.
Marcin S. nie zdecydował się na oficjalną wypowiedz przed kamerą. Na widok naszego reportera zaczął uciekać. *

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl