Dziwne podpisy pod poręczeniem kredytu na 7 mln zł - dzienne odsetki to 450 zł

Marek i Małgorzata Maślankowie prowadzili gospodarstwo, zajmujące się uprawą kwiatów. Do biznesu w 2002 roku dołączył brat pani Małgorzaty, stawiając ogromną szklarnię. Na budynek brat wraz z żoną pożyczył w banku 7 mln zł. Kiedy ich biznes upadł, okazało się, że w dokumentach jest poręczenie kredytu podpisane przez małżeństwo Maślanków. Pani Małgorzata i pan Marek twierdzą, że ktoś sfałszował podpisy.

Miejscowość Łążyn, kilkanaście kilometrów od Torunia. Jest koniec lat 90., państwo Maślankowie prowadzą dobrze prosperujące gospodarstwo zajmujące się uprawą kwiatów. Prowadzą też kwiaciarnie. 

- To było gospodarstwo rodzinne, z pokolenia na pokolenie. Zaczął mój dziadek, potem ojciec, a później my – mówi Małgorzata Stankiewcz-Maślanka.

W 2002 roku do interesu dołącza brat pani Małgorzaty. Na wspólnej z Maślankami ziemi, razem z żoną stawia szklarnie o powierzchni prawie 10 tys. m2. I to on z żoną zaciąga kredyt na kwotę ponad 3,5 mln zł.

- Kredyt wzięła Magdalena S. wraz ze swoim mężem. My podpisywaliśmy deklarację wekslową dla Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Nie podpisywaliśmy żadnego innego poręczenia w banku – zapewnia Marek Maślanka i dodaje:

- W 2008 roku, bratowa zasuszyła całą produkcję, 80 tysięcy krzaków róży. No to ja przerażony udałem się banku, a bank mówi, że oni mają już zadłużenie, a my jesteśmy poręczycielami.

- Pamiętam ten dzień, to był początek maja 2002 roku. Jestem przekonany, że takiego poręczenia wówczas nie widziałem - tłumaczy Jacek Stawski, świadek obecny przy podpisywaniu umowy kredytu.

Marek Maślanka pokazuje nam dokument, na którym rzekomo podpisał poręczenie kredytu. Podpisy są niewyraźne.

- Są dla mnie dziwne, bo ja miałbym podpisać się „Mark”, jako imieniem. Nawet nie Marek, nie Maślanka. A moja żona miała niby podpisać coś, co jest parafką: „Stan-Maśl” - mówi pan Marek.

Sprawa trafiła do prokuratury, a ta powołała biegłego grafologa. Wydano opinię, która nie potwierdziła, że podpisy złożone na umowie, należą do państwa Maślanków. Ale kolejne śledztwa w ciągu 10 lat były konsekwentnie umarzane. Ani razu nie zwrócono uwagi na fakt, że tego typu dokumentów nie podpisuje się podpisem skróconym, nie przesłuchano  też pracowników banku.

- Dodatkowo jeszcze wskazać należy chociażby na fakt, iż umowę z 13 maja 2002 roku przygotowuje i podpisuje inny pracownik banku, niż poręczenie majątkowe podpisane w tej samej dacie, w tym samym miejscu, w tym samym dniu – wskazuje prawnik Przemysław Oskroba.

Jak to możliwe, że dwóch różnych pracowników banku jednego dnia podpisywało tę samą umowę? Czy obie te osoby pracowały w placówce w 2002 roku? Na te pytania nie ma odpowiedzi w aktach sprawy, więc zapytaliśmy o to Prokuraturę Okręgową w Toruniu. Otrzymaliśmy jedynie lakoniczne oświadczenie, że sprawę umorzono, bo „brak było znamion czynu zabronionego”. Bank zasłonił się tajemnicą.

- Można jednoznacznie stwierdzić, że podpis „Marek”, samo imię, to nie jest żaden podpis tak naprawdę, nie ma tam nazwiska. Państwo powinni wystąpić z wnioskiem o powołanie innego biegłego i przede wszystkim walczyć z bankiem w sądzie, bo to są bardzo często historie, kiedy
są podrobione oświadczenia o zapoznaniu się z ryzykiem, czy tego typu dokumenty – uważa Robert Wajgel ze Stowarzyszenia „Stop Bankowemu Bezprawiu”.

- W tym miejscu była produkcja róży, tu było 80 tysięcy krzaków i automatycznie to było podlewanie, zasilanie nawozami – oprowadza nas po szklarni pan Marek i dodaje: - To był naprawdę intratny biznes, można było z tego spokojnie wyżyć.

Na potwierdzenie tych słów na terenie szklarni trafiamy na rachunki datowane na kilka tygodni przed zasuszeniem kwiatów. Gdy zmarł brat pani Małgorzaty, który wspólnie z żoną wziął kredyt, wyszło na jaw, że ten nie był spłacany, mimo że gospodarstwo przynosiło zyski. Co stało się z pieniędzmi?

- Kredyt nie był spłacany, a rodzice głównej kredytobiorczyni kupili w tym samym czasie z 10-hektarowe gospodarstwo, oni mieli z 4 inne gospodarki w ciągu powiedzmy  4-5 lat – mówi pan Marek.

Rozmowa z Magdaleną S.:
Reporter: Przyjechałem do pani w sprawie kredytu, z którym teraz borykają się państwo Maślankowie?
Magdalena S.: Tak? To tak samo jak ja. Nie chcieli współpracować, nie chcieli pracować i to tyle. 
- A za co pani rodzina w tym samym czasie kupiła cztery gospodarstwa? To nie jest trochę tak, że wzbogaciliście się państwo w jakiś sposób na tej sytuacji?
- To państwo Maślanka się wzbogacili, złe ma pan informacje.
- Nie ma pani sobie nic do zarzucenia?
- Nie.

- Skąd mam wziąć 7 milionów złotych, jeżeli żona jest na emeryturze, ma najniższą emeryturę krajową, a ja mam rentę, 870 zł, bo komornik sobie resztę zabiera? A dzienne odsetki od długu to 450 zł – komentuje pan Marek.

- To, że to miejsce upadło, to jest do przebolenia, ale świadomość tego, że to ciąży na nas, na mojej córce, na moim wnuku, jest straszna – dodaje pani Małgorzata.*

* skrót materiału

Reporter: Jakub Hnat

jhnat@polsat.com.pl