Po chorobie konieczna rehabilitacja. Szpital wyznaczył ją na 2024 r.
Pani Helena z Łodzi walczy z konsekwencjami zespołu Guillaina-Barrego, który może pozostawić po sobie niedowład kończyn. By tak się nie stało, 63-latka powinna jak najszybciej poddać się rehabilitacji. Ale szpital wyznaczył kobiecie termin za… 6 lat.
Pani Helena z Łodzi ma 63 lata. Od roku walczy z chorobą, która odbiera jej czucie w rękach i nogach. Pani Helena nie może pracować, nie dałaby sobie rady bez pomocy partnera - pana Jerzego.
- To się zaczęło w pracy, czułam w nogach takie „igły”. Nie mogłam chodzić, drętwiały mi całe łydki. - Pocieszali mnie wszyscy, że do roku może niewładność minąć, ale nie minęła. I może pozostać do końca moich dni – opowiada pani Helena.
- Leżała jak kłoda, na rękach ją nosiłem. Ciężko było, bo to małe mieszkanko, ale trzeba było sobie jakoś radzić – mówi Jerzy Balawajder, partner pani Heleny.
- Nie chcę do tego dopuścić, żebym leżała jak przedtem, jak taki klocek. Bo leżałam, byłam noszona do ubikacji, wszędzie – dodaje pani Helena.
Zespół Guillaina-Barrego jest chorobą uleczalną, ale może pozostawić niedowład kończyn. I wtedy potrzebna jest rehabilitacja, ale na nią pani Helena tymczasem liczyć nie może.
- Mam coraz więcej niedowładności dłoni i stóp. To jest najgorsze, że nie mogę nic zrobić sama – przyznaje pani Helena.
- Mamy w przebiegu tej choroby uszkodzenie nerwów i korzeni, które wychodzą z pnia nerwowego i dalej wiodą do kończyn dolnych. Organizm własne tkanki traktuje jak obce i je zwalcza. Rehabilitacja jest najważniejsza wtedy, gdy jest szybko rozpoczęta. Im dłużej, tym te ubytki się utrwalają - tłumaczy Anna Błażucka, lekarz neurolog.
Skierowana przez neurologa pani Helena poszła zapisać się na rehabilitację w łódzkim szpitalu, ale termin przyjęcia wyznaczono za 6 lat.
- Został pacjentce przydzielony termin przyjęcia zgodnie z czasem oczekiwania u nas w szpitalu – informuje Konrad Łukaszewski, dyrektor Miejskiego Centrum Medycznego im. K. Jonschera w Łodzi.
- Okazało się, że mam czekać 6 lat. Pomyślałam, że ktoś umrze, to miejsce się zwolni, albo mogę ja tego nie doczekać –
wspomina Helena Starczewska.
Pani Helena i pan Jerzy zaczęli myśleć o rehabilitacji prywatnej. Niestety, ceny zabiegów wielokrotnie przerosły ich możliwości.
- Gdziekolwiek się pytamy prywatnie, to 4 000 - 5 000 zł. Mnie nie stać, bo dostaję niewiele ponad 900 zł zasiłku chorobowego – mówi pani Helena.
Władze szpitala zasłaniają się procedurami. Oficjalnie nie można odesłać pacjenta do innej placówki, gdzie przyjęty byłby wcześniej. Innego szpitala chory musi szukać na własną rękę. Ale pani Helena nie miała o tym pojęcia, bo nikt o tym nie informuje.
- Jest to problem pacjenta, który powinien zorientować się, gdzie jest krótszy czas oczekiwania, my tej praktyki nie stosujemy – tłumaczy Konrad Łukaszewski, dyrektor Miejskiego Centrum Medycznego im. K. Jonschera w Łodzi.*
* skrót materiału
Reporter: Michał Bebło
mbeblo@polsat.com.pl