Dramat dziewczynki poparzonej w przedszkolu

Cierpienie, z jakim musiała się zmierzyć 3,5-letnia w chwili wypadku Madzia, jest trudne do opisania. W przedszkolu spadło na nią naczynie z wrzątkiem. Dziewczynka doznała rozległych poparzeń głowy, twarzy, barku i klatki piersiowej. Ponad 1,5 roku po wypadku lista traumatycznych wspomnień tylko się wydłużyła. Dziewczyna przeszła dwa przeszczepy skóry, a przed nią kolejne.

27 lutego 2017 roku to data którą rodzina Lipskich z Wrocławia zapamięta do końca życia. Tego dnia 3,5-letnia córka pani Małgorzaty i pana Bartosza została poważnie poparzona w publicznym przedszkolu.

- Żona mówiła, że nauczycielka ją przepraszała, że to mała sala, że oni tam kładą stoły na stoły, krzesła na krzesła i to spadło – opowiada Bartosz Lipski.

Przedszkole nie zawiadomiło o wypadku ani policji, ani prokuratury.

- Magda miała poparzoną połowę skóry, prawą część twarzy, szyję, ramię, klatkę piersiową, plecy – wylicza mama Małgorzata Lipska.

Postanowiliśmy porozmawiać na temat wypadku z dyrektor przedszkola. Niestety kobieta nie chciała udzielić oficjalnych informacji przed kamerą.

- Ja siedziałam tu, wypadek był za ścianą. Też zostałam ukarana. Wszyscy mają pierwszą pomoc, wszyscy są podpisani, że znają procedury bezpieczeństwa, dokumenty nauczycielki poszły do komisji dyscyplinarnej do kuratorium. Po prostu: głupota, głupota, głupota i tyle mogę powiedzieć. Teraz pilnujemy się bardzo. Bezpieczeństwo ponad wszystko – usłyszeliśmy od dyrektor.

Poparzenia dziewczynki były poważne. Madzia przez pierwsze tygodnie źle znosiła leczenie i zabiegi. Przeszła już dwie operacje przeszczepu skóry. To jednak dopiero początek leczenia.

- Magda miała na zmianę kąpiel i zmianę opatrunków. Kąpiel polegała na tym, że wsadzano ją do zlewu, w tej kąpieli brały udział łącznie trzy pielęgniarki i ja. Trzy osoby trzymały córkę, żeby jedna mogła zrywać oparzone płaty skóry, to było robione bez znieczulenia – opowiada o przerażających chwilach Małgorzata Lipska.

- Po pierwszym zabiegu Magda krzyczała 3 godziny, a Gosia płakała. Tych zabiegów było 6, z każdym było coraz gorzej. Chodziło o to, żeby ciekła krew... Bo jak cieknie krew, to tam są naczynia krwionośne, jest tlen i jest co ratować. Zapadła decyzja pobrania przeszczepu z uda, Magda ma ¾ uda w bliznach - dodaje Bartosz Lipski, ojciec poparzonej Madzi.

- Magda wyszła ze szpitala z otwartymi ranami, które rodzice musieli codziennie czyścić, zakładać opatrunki. – Stosowaliśmy presoterapię w postaci ubranka uciskowego, do dziś nosi to ubranko. Leczenie blizn będziemy mogli zakończyć, kiedy skóra będzie miała docelową wielkość, Wtedy ewentualnie można wprowadzić operacje plastycznie – mówi pani Małgorzata.

Rodzice Madzi otrzymali już pieniądze od ubezpieczyciela. Walczą teraz o odpowiedzialność gminy. Pani Małgorzata i pan Bartosz chcą, żeby gmina poniosła koszty nie tylko dotychczasowego leczenia ich dziecka, ale i w kolejnych latach.

- Zaproponowaliśmy państwu zwrot kosztów leczenia udokumentowany fakturami, to była suma niecałe 40 tysięcy zł, plus 100 tysięcy na pokrycie bieżących kosztów leczenia. I to miała być pierwsza część zobowiązania wypłaconego przez gminę. Druga część, ta większa kwota, to miało być zadośćuczynienie za wypadek, który się wydarzył w przedszkolu publicznym.
Woleliśmy, żeby zostało wypłacone to na podstawie wyroku sądowego, ponieważ my wydajemy publiczne pieniądze – tłumaczy Jarosław Delewski, dyrektor Departamentu Edukacji Urzędu Miejskiego we Wrocławiu.

I urząd miasta, i państwo Lipscy chcą jak najszybciej zakończyć tę sprawę, ale porozumienia nie ma. Rodzicom Madzi pieniądze są potrzebne, ponieważ koszty leczenia są wysokie, a cała rodzina utrzymuje się jedynie z pensji pana Bartosza.*

* skrót materiału

Reporter: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl