Palił się dom, a w hydrantach nie było wody

Strażacy twierdzą, że dom państwa Surowców z miejscowości Poraj koło Częstochowy można było uratować, ale nie mogli walczyć z pożarem przez niesprawne hydranty. Wodę musieli przywozić z centrum miasta, co wydłużyło akcję. Okazuje się, że strażacy ochotnicy już 13 miesięcy wcześniej informowali, że hydranty nie działają. I nic to nie dało.

W nocy z 7 na 8 października bieżącego roku zapaliła się szopa należąca do pani Karoliny i jej męża Radosława.  Ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał i zajął dopiero, co wyremontowany dom.

- Wzięłam dzieci do dziadka na boso i pobiegłam, żeby nam się nic nie stało. Wszystko się paliło. Nawet dziadkowi gołębie, żywcem 70 sztuk – wspomina Karolina Surowiec.

Spalił się dom młodego małżeństwa. Ogień zajął też sąsiednią posesję, gdzie mieszka strażak-ochotnik. Spłonął warsztat i samochód. Strażacy, którzy pojawili się bardzo szybko, nie mogli skorzystać z hydrantów znajdujących się najbliżej płonących budynków.

- Pożar rozprzestrzenił się na 3 posesje. Brakowało wody, nie mogliśmy gasić pożarów – mówi Przemysław Boroń, naczelnik OSP Poraj.

- W tym czasie trochę ochrzaniłem strażaka, bo przyszedł i pyta skąd wodę można brać? To przecież on ma wiedzieć skąd. Dopiero później wyszło, że hydranty nieczynne – opowiada Radosław Surowiec.

- Płomienie były wysokie, po wylaniu wody z naszego samochodu, zlokalizowaliśmy pierwszy hydrant, ale ciśnienie wody było w nim niewystarczające Był nieprawny – informuje Adrian Gradoń, ofiara pożaru, strażak OSP Poraj.

Strażacy pobiegli do kolejnego hydrantu. Jednak on także nie był sprawny. Wodę dowozili więc z centrum miasta, a to wydłużało akcję.

- Drugi był oznakowany, ale nie dało się go odkręcić. Urwaną miał zasuwę. Kolejny hydrant jest 600 metrów dalej, ale nie mamy nawet takiej ilości węży – tłumaczy Adrian Gradoń, ofiara pożaru, strażak OSP Poraj.

- Udałoby się uratować ten budynek, gdybyśmy mieli wodę. My na samochodzie mamy 2,5 tysiąca litrów wody. Jeżeli to zużyjemy, posiłkujemy się hydrantami. Jest to skandal – dodaje Przemysław Boroń, naczelnik OSP Poraj.

Za hydranty odpowiada gmina, a dokładnie należąca do niej spółka wodociągowa. To ona powinna zapewniać ich sprawne funkcjonowanie.

- Według rozporządzenia MSWiA każdy hydrant powinien być sprawdzany raz w roku konserwowany, kontrolowany, sprawny – przekazuje naczelnik Boroń.

- Powinny być sprawne, ale w systemie zawsze jest luka. Hydrant był sprawny, tylko ciśnienie wody było zbyt małe – twierdzi Katarzyna Kaźmierczak, zastępca wójta gminy Poraj.
Reporter: Te hydranty nie działały.
Zastępca wójta: To ustalone. Działały nieprawidłowo. Ktoś to będzie się tym zajmował wyda osąd. Dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona, gmina nie da żadnego stanowiska.

- Nie komentujemy tego na dzień dzisiejszy. Są czynności wyjaśniające, kontrola państwowej straży pożarnej – mówi Artur Kret, dyrektor wodociągów w Poraju.

- Straty są ogromne. Wszystko pozalewane. Mimo że straż wyciągnęła meble, lodówki, to są napuchnięte, nie do użytku. Straciliśmy wszystko – komentuje Karolina Surowiec.

- Straty wyceniamy na 170 tys. zł. Samochód kupiliśmy miesiąc temu, spalił się cały – wylicza Radosław Surowiec.

Okazuje się, że Ochotnicza Straż Pożarna z Poraja już w zeszłym roku odkryła, że hydranty nie są sprawne. Zgodnie z przepisami poinformowała wówczas o tym fakcie Państwową Straż Pożarną w Myszkowie. 5 miesięcy temu ochotnicy ponownie alarmowali o zagrożeniu. Strażacy zawodowi jednak tej informacji dalej nie przekazali. Dlaczego? Bo nie muszą.

- Te informacje ( o niesprawnych hydrantach – red.) mamy od września 2017 roku. I posłużyło nam to zaplanowania kontroli spółki wodociągowej w roku bieżącym. Obowiązek informowania o tym (gminy czy spółki wodociągowej – red.)  na nas nie ciąży - mówi Sebastian Jurczyk, zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej w Myszkowie.

Pani Karolina z mężem i dziećmi schronienie znalazła w niewielkim domku należącym do jej dziadka. Zajmują w nim mały pokoik. W spalonym domu mieszali od 2012 roku. Wcześniejszy ich dom, który znajdował się w innym miejscu, zniszczyła powódź. Teraz znów muszą wszystko zaczynać od początku.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl