Skatował żonę - „Sąd wydał na mnie wyrok śmierci”

Marta Diener z Krakowa została skatowana przez męża i jego ochroniarza. Zaatakowali w środku nocy. Kopali ją, bili i ranili nożem. Przed śmiercią uratował kobietę szybki przyjazd policji. Oprawcy stanęli przed sądem, a ten na ostatniej rozprawie zmienił kwalifikację prawną czynu z usiłowania zabójstwa na pobicie i wymierzył niższy wyrok. - Sąd wydał na mnie wyrok śmierci – mówi pani Marta.

Pani Marta i Paweł W. poznali się 6 lat temu. Ona miała 25 lat, on był o 10 lat starszy. Pochodził z Krakowa ze znanej i szanowanej rodziny optyków. Po trzech miesiącach znajomości oboje postanowili się pobrać.

- Kilka miesięcy po ślubie mąż zaczął wpadać w pierwsze ciągi alkoholowe. I wtedy zaczęło się psuć – mówi Marta Diener

- Do alkoholu doszły leki psychotropowe i to już była mieszanka naprawdę niebezpieczna. Widziałem go kilkadziesiąt razy śpiącego na podłodze, na kanapie – opowiada Łukasz Diener, brat pani Marty.

- Albo był tak otumaniony, że leżał np. na podłodze dwa dni i robił pod siebie, albo był bardzo pobudzony i bardzo agresywny – dodaje pani Marta.

Kobieta nagrywała filmy obrazujące zachowanie męża. To dialog zarejestrowany na  jednym z nich:

- Zjadłeś osiem tabletek z tego? Przecież ci przywiozłam dzisiaj nowe lekarstwa.
- Wziąłem trzy…
- Nie ma ośmiu tabletek.
- Chcesz dostać zapaści?
- Słucham? Nie dostanę…
- Przecież nie bierze się tyle tabletek naraz!
- Przywiozłam ci rano nowe opakowanie.
- Możesz mi dać zupy, a nie gadać głupot?

A to kolejny dialog, na innym filmie:

- Mam ci rozdupcyć ten iPhone?
- A dlaczego?
- Mam ci go rozj…? Wydupcę to, k…, założysz się, że ci go wyj…?
- Jestem dzisiaj pierwszy dzień po porodzie.
- Ale założysz się, że ci go wyj…?
- Możesz mi dać święty spokój?
- Ale założysz się?
- Zostaw mnie w spokoju.  
- Nie będziesz mi kozaczyć, kurna. Od kozaczenia jestem ja.

W 2014 r. pani Marcie i jej mężowi urodził się syn. Rok później na świat przyszła córka. W małżeństwie nadal jednak nie działo się dobrze. Co więcej, do problemów alkoholowych doszły kolejne. Finansowe.

- Wyszło w miarę upływu małżeństwa, że ma ogromne długi. Ogromne, kilkumilionowe.
Kończąc ten ciąg alkoholowy potrafił, wracając z papierosa, podejść do mnie i pięścią uderzyć mnie w głowę rozcinając mi czoło. Zdarzały się też pobicia sąsiadów pod wpływem alkoholu. Jednego, z którym pił, tak uderzył, że pękła mu otrzewna. Drugiego sąsiada też pobił i podpalił też sąsiadowi samochody – opowiada Marta Diener.

- Żeby to jeszcze było raz. To właśnie pokazuje, jakim jest mściwym facetem, spalił mu dwa razy samochody, tydzień po tygodniu. Sądzę, że pijaństwo dawało mu takie poczucie komfortu psychicznego, po prostu te problemy gdzieś na chwilę znikały – mówi Łukasz Diener.

W październiku 2015 roku Paweł W. postanowił wyprowadzić się z domu. Wniósł też do sądu pozew o rozwód. Przez następne miesiące jego konflikt z żoną przybierał na sile. Aż do 11 marca 2016 roku.

- Zadzwonił, że chce się spotkać i porozmawiać. Słyszałam w jego głosie, że nie jest trzeźwy, natomiast też nie był pijany – opowiada Marta Diener. Brat pani Marty zlokalizował miejsce, gdzie Paweł W. się znajduje, ale został zaatakowany nożem przez ochroniarza Pawła W.   

- Po ucieczce z klubu przyjechali tutaj. Mąż zadzwonił do mnie chwilę wcześniej, że jedzie do mnie, żeby mnie zaj…  - mówi pani Marta.

Około godz. 3 nad ranem Paweł W. pojawia się w swoim domu. Towarzyszy mu jego ochroniarz, 31-letni Mariusz K. Jest uzbrojony w nóż. Oprócz pani Marty w domu jest dwoje jej dzieci. Od tej pory wszystko dzieje się błyskawicznie.

- Pierwszy zaatakował W., przewracając Martę. Potem to już było bardzo dynamicznie. To był po prostu grad i lawina ciosów – mówi Łukasz Diener.

- Mąż tak strasznie rozpędzał się i kopał mnie po głowie, gdy ten drugi siedział na mnie. Byłam bita kastetem po całej twarzy, ręce miałam pocięte… Mam dużo blizn na ciele. Za ścianą w małym pokoiku spał synek, który miał łóżeczko dokładnie na wprost tego, co się tutaj wydarzyło. Widział, jak tata katuje mamę – twierdzi pani Marta.

- Te obrażenia świadczą o tym, że ci oskarżeni działali z zamiarem ewentualnym zabicia tej osoby, czyli doprowadzenia do jej zgonu – uważa Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

- Ona mówi: mamo, ja w pewnym momencie poczułam ciepło, a potem już nic. Nie mogłam oddychać – relacjonuje Barbara Diener, matka pani Marty.

- Odcięło mi ręce, nogi, zostały mi tylko myśli. Już wtedy wiedziałam, że tak się umiera – wspomina Marta Diener.

Zanim Paweł W. i Mariusz K. pojawili się w domu, pani Marcie udało się zawiadomić policję. Patrol pojawił się po ośmiu minutach. Aby obezwładnić napastników, policjanci musieli sięgnąć po broń. Paweł W. i Mariusz K. trafili do aresztu. Prokurator postawił im zarzut usiłowania zabójstwa.

- Jeden krąg miałam złamany, jeden zwichnięty, z uciskiem na rdzeń. Nie czułam nic – ani rąk, ani nóg… byłam sparaliżowana – mówi ofiara pobicia.

- Mogła tylko jeść i mówić – opowiada o córce Barbara Diener.

- Policjanci i szybka pomoc medyczna to było to, co spowodowało, że ta kobieta żyje – podkreśla Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

- Uraz, którego doznała - jest to stwierdzone przez biegłych jednoznacznie - jest urazem, który jest w 100 procentach śmiertelny, kwestia czasu. Jeżeli nie byłoby interwencji policji, ona po prostu by się udusiła – dodaje Łukasz Diener, brat pani Marty.                

Władzę w kończynach pani Marta odzyskała po dwóch miesiącach. W kwietniu 2017 roku sprawa trafiła do sądu. Proces ciągnął się ponad rok. Na ostatniej rozprawie wydarzyło się jednak coś zupełnie nieoczekiwanego: sąd zmienił kwalifikację prawną czynu. Uznał, że mężczyźni nie chcieli zabić. Całe zdarzenie było więc jedynie pobiciem.

- Myślałam, że spadnę z ławki, powiem szczerze. Zwariowałam, siedząc na sali sądowej, myślałam, że to jakiś żart. To oznacza, że będzie miał jeszcze szansę dokonać tego, co sobie zaplanował – mówią Barbara i Marta Dienerowe.  

- Za usiłowanie zabójstwa kara zaczyna się od 8 lat do dożywocia, a za pobicie - od pół roku do 8 lat – wyjaśnia Łukasz Diener.

Kilka tygodni temu zapadł długo wyczekiwany wyrok. Pawła W. skazano na 8,5 roku więzienia. Mariusz K. dostał 6,5 roku. Jeżeli nic się nie zmieni, mąż pani Marty za dwa lata będzie mógł wyjść na wolność.

- 2,5 roku odsiedział w areszcie, więc za dwa lata może się ubiegać o warunkowe zwolnienie - tłumaczy Łukasz Diener.

- Celem kary jest wpływ na kształtowanie prawidłowej postawy u osoby skazanej. Ja rozumiem, że pan (reporter – przyp. red.) zakłada, że zakłady karne nie resocjalizują nikogo i że konieczne jest wymierzenie kary śmierci – mówi Beata Górszczyk z Sądu Okręgowego w Krakowie.

- Skoro instytucja Państwa czy sądu nie jest w stanie ochronić mnie i moich dzieci przed takim zwyrodnialcem, to chyba jednak trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Niech sąd się przyjrzy jeszcze raz temu, co jest w dokumentach, bo właśnie wydał na mnie jakby wyrok śmierci – ocenia pani Marta.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl