Ludzie bez pensji, komornicy bezradni, a prezes zakłada kolejne biznesy

- Jakie prawo jest w Polsce, że taki oszust może prowadzić kilkanaście firm, ludziom nie wypłacać pieniędzy i śmieć się z tego – pyta Bogdan Zając. To jeden z czekających na zaległe pensje pracowników zlikwidowanej firmy energetycznej na Lubelszczyźnie. Komornicy nie są w stanie odzyskać pieniędzy ze spółki, choć jej prezes założył już kilka kolejnych biznesów.

Kiedy w 2011 roku ponad 120 osób dostało umowę o pracę w największej w województwie lubelskim firmie energetycznej, wszystkim wydawało się, że lepiej nie mogli trafić. Firma kusiła dobrymi zarobkami. Szczęśliwi pracownicy zarabiali ponad 6000 zł brutto.

- Firma zajmowała się wszelakimi robotami elektrycznymi i energetycznymi na terenie województwa lubelskiego i całej Polski. Miedzy innymi przy wiatrakach prądotwórczych czy w galeriach handlowych. Wszystko było dobrze do czerwca 2016 roku. Wtedy zaczęły się pierwsze poślizgi z wypłatami, unikanie rozmów z nami – opowiada Grzegorz Kusak, pracownik firmy, której… już nie ma. 

- Od tego czasu można policzyć na palcach, kiedy były na czas wypłaty. Zawsze kulturalnie prezes osobno każdego wołał i mówił, że na razie ma problemy finansowe, bo ktoś nie zapłacił i jak będzie miał, to będzie każdemu kapał po troszeczku. Dostawaliśmy zaliczki – mówi inny pracownik Tomasz Kusak.

Wszyscy pracowali licząc na to, że kondycja firmy się poprawi i prezes wypłaci im zaległe pensje. Przeżyli szok, kiedy w lipcu 2016 roku prezes zwołał zebranie załogi.

- Prezes zrobił w końcu zebranie i powiedział, że od dzisiaj firma nie istnieje, bo ma trudności finansowe, że wszystkie firmy, dla których pracowaliśmy, nie popłaciły mu. Jak się później okazało, to te firmy popłaciły mu pieniądze. Obiecał, że wypłaci nam zaległe pensje – wspomina pracownik Piotr Dąbrowski.

Firma oficjalnie przestała istnieć w sierpniu 2016 roku. Ludzie cierpliwe czekali na swoje pieniądze. Prezes złożonej obietnicy niestety nie dotrzymał i zniknął.

- Sprzedał bazę i wszystkie sprzęty za kilka milionów – mówi Tomasz Kusak.
Pieniądze, jakie winien jest pracownikom prezes, nie są małe: - U mnie to ponad 28 tys. zł,

u mnie ponad 30 tys. z odsetkami, u mnie ponad 36 tys., a u mnie 12,5 tys. zł – wymieniają zatrudnieni mężczyźni.

Większość byłych pracowników firmy zdecydowała się oddać sprawę do sądu. Sprawy wygrali w 2017 roku. Sąd nakazał firmie zwrot zaległych wypłat. Z prawomocnymi wyrokami pracownicy poszli do komorników. Niestety, wszystkie egzekucje zostały umorzone.

- Komornicy zrobili bardzo dużo, prześwietlili tę spółkę. Natomiast rzeczywiście ta spółka nie prowadzi działalności pod tym adresem, nie odnaleziono właściwie żadnego majątku, który mógłby posłużyć zaspokojeniu tych wierzycieli. Nie znaleziono ruchomości, konta bankowe były puste, bądź też były tam już zbiegi z innymi organami egzekucyjnymi – informuje Krzysztof Pietrzyk, rzecznik Izby Komorniczej w Warszawie.

Oburzenie byłych pracowników jest tym większe, że ich były pracodawca nadal prowadzi kilkanaście innych firm. Większość zarejestrowana jest w Warszawie. Poszliśmy pod adresy wskazane w KRS, ale te firmy również zostały już zlikwidowane.

- Rzeczywiście może być tak, że w obrocie może funkcjonować kilka spółek o łudząco podobnej nazwie, nawet wszystkie te spółki będzie łączyła osoba tego samego prezesa., ale w praktyce jeżeli taki pracownik dysponuje wyrokiem tylko przeciwko tej spółce, to formalnie można prowadzić egzekucje tylko z tego majątku – informuje Krzysztof Pietrzyk, rzecznik Izby Komorniczej w Warszawie.

- W tej sytuacji powinien pomóc Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Nieszczęśliwie pracownicy tej firmy swoje roszczenie zgłosili na miesiąc po nowelizacji tej ustawy. Otóż poprzednie przepisy zakładały, że Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych będzie wypłacał te świadczenia w sytuacji, kiedy pracodawca jest niewypłacalny. Natomiast przepisy zmieniły się, że musi być tak naprawdę przeprowadzone postępowanie upadłościowe. A przeprowadzenie postępowania upadłościowego trwa miesiącami lub latami – tłumaczy adwokat Eliza Kuna.

- Najgorszą bolączką naszej sprawy jest to, że pan F. jest bezkarny. Po prostu dalej prowadzi spółki, jeździ dobrym samochodem z kierowcą, a my zostaliśmy oszukani. Zostaliśmy bez pieniędzy i bez środków do życia – podsumowuje były pracownik Piotr Dąbrowski.*

* skrót materiału

Reporter: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl