Nowe fakty ws. Stefana W.: lubił przemoc, narkotyki, miał dwie twarze
Lubił i stosował przemoc do tego stopnia, że z jego usług korzystał światek przestępczy, zażywał narkotyki, nienawidził władzy i miał dwie osobowości – to szokujący obraz Stefana W., zabójcy Pawła Adamowicza, jaki wyłania się z rozmów z osobami, które go znały. Z naszych ustaleń wynika, że W. jeszcze przed Świętami zapowiadał, że „wykończy wszystkich, którzy zamknęli go w więzieniu”.
13 stycznia 2019 roku, finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Uczestniczy w nim także prezydent Gdańska - Paweł Adamowicz. Kilka minut przed 20:00 rozpoczyna się odliczanie do finału imprezy - światełka do nieba. To wtedy na scenę wkracza 27-letni Stefan W. Ma przy sobie nóż. Zadaje nim kilka ciosów. Następnie ze sceny padają słowa: „Nazywam się Stefan W., siedziałem niewinny w więzieniu!“
Kim jest Stefan W. i dlaczego zdecydował zabić? Jak udało nam się dowiedzieć, 27-latek wychowywał się w rodzinie wielodzietnej, ukończył szkołę podstawową, nigdy nie pracował. 12 lat temu tragicznie zmarł jego ojciec, a wychowaniem dzieci zajęła się matka. Osoby z jego otoczenia twierdzą, że już jako nastolatek bywał agresywny.
- Stefana poznałem, jak miał może 14-15 lat. Odkąd pamiętam, brał narkotyki. Dostarczałem mu kokainę, amfetaminę oraz sterydy. W zasadzie całe życie żył z rozbojów, napadów, kradzieży, oszustw. Jeżeli matka nie chciała mu dać pieniędzy, potrafił jej krzywdę zrobić, uderzyć – opowiada Paweł, diler narkotykowy.
Jego zdaniem nie był to pierwszy raz, kiedy Stefan W. użył noża. - Tylko do tej pory jeszcze nikogo nie zabił. Wiedział, że nóż z piłką dwustronną po wbiciu trzeba przekręcić i wyciągnąć, żeby uszkodzić narządy. Wiedział, jak zabijać. Kiedyś powiedział, że chciałby poczuć, jak to jest kogoś zabić. Jeżeli coś trzeba było załatwić siłą, to się zawsze wysyłało Stefana. Dlatego że było wiadomo, że pójdzie i zrobi to z przyjemnością. Wiedział jak bić, żeby zrobić krzywdę, żeby bardziej bolało. Jednej z pobitych osób na końcu wyłamał jeszcze trzy palce. Gdy padło pytanie: po co?, odpowiedział, że dla zabawy - dodaje diler.
O Stefanie W. zrobiło się głośno w 2013 roku. Od maja do czerwca dokonał czterech napadów na placówki bankowe. Wszystkie znajdowały się w pobliżu jego miejsca zamieszkania. Za zdobyte w ten sposób pieniądze wyjeżdżał na wakacje. Zdjęcia z wyjazdów publikował w sieci.
Krótko po ostatnim napadzie W. został zatrzymany. W 2014 roku trafił do więzienia na 5,5 roku. Część kary odbył w areszcie śledczym w Gdańsku. Później trafił do więzienia w Malborku. Udało nam się porozmawiać z człowiekiem, który odbywał karę w tym samym więzieniu i przez pewien czas dzielił celę ze Stefanem W.
- Ja z jegomościem siedziałem na celi. Dwa lata oglądałem go praktycznie rzecz biorąc trzy razy dziennie. Znam chłopa jak własną kieszeń. To jest bardzo chory facet. Codziennie coś innego. On nie był jeden, ich jest dwóch. Potrafił w nocy się budzić i próbować stamtąd wyjść, pytał gdzie on jest. Nie wiem, skąd się wziął prezydent Adamowicz, bo nigdy o nim nie mówił. Ale on zawsze był przeciwko tym, co mieli władzę. Zawsze był przeciwko administracji, zawsze przeciwko tym, którzy stanowili jakiś podmiot decydujący. On nie poddawał się czyjejś jurysdykcji, on nie dawał sobie wypowiedzieć żadnej decyzji, nie potrafił się dostosować do tego, gdzie był i dlatego świat go przeraził – opowiada Adam, osadzony z Malborka.
Według relacji sąsiadów, po wyjściu na wolność w grudniu ubiegłego roku, 27-latek wrócił do mieszkania znajdującego się na gdańskiej Oliwie. Zamieszkał z braćmi.
- To nie był bystrzak, jak się robi napady w okularach przeciwsłonecznych, w okolicy pięciu kilometrów, to samo przez się mówi. Po wyjściu z więzienia mieszkał tu. Widać było, że przeżył traumę. Siedział w chałupie. Jak rozmawiałem z jego braćmi, to mówili, że miał plany, żeby sobie zacząć jakąś robotę. Teraz miesiąc odpocząć, czy coś tam, ale on był chory psychicznie. A jego rodzina to porządni raczej ludzie – ocenia sąsiad Stefana W.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jeden z braci pracuje jako kucharz w restauracji, inny wyjechał na studia do Krakowa. Próbowaliśmy porozmawiać z rodziną Stefana W., ale bezskutecznie.
Według Pawła, dilera narkotykowego pobyt w więzieniu zmienił Stefana W. - Spotkałem go jeszcze przed Świętami. Wyglądał jak fanatyk, ewentualnie był całkowicie naćpany. Wielkie oczy, trzęsące się ręce, jakieś takie nienaturalne ruchy. Ta rozmowa długo nie trwała, nie wiem, czy to były dwie, trzy minuty. Powiedział: ja wszystkich wykończę, którzy mnie do tego więzienia wpakowali, bo ja nic nie zrobiłem – twierdzi.
Najbliższe trzy miesiące Stefan W. spędzi w areszcie. Według naszego rozmówcy mężczyzna był przygotowany do przeprowadzenia ataku, znał się na broni i z premedytacją wybrał scenę finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
- Przykro, że tak się stało, natomiast jak dla mnie, to prędzej czy później to musiało nastąpić. Jeśli nie z Pawłem Adamowiczem, to z jakąkolwiek inną znaną osobą, dlatego że on zawsze chciał być w błysku fleszy, dosłownie. Chciał być znany. Nawet jak pracował dla chłopaków, odzyskiwał długi, spuszczał komuś łomot, to zawsze przedstawiał się jako taka osoba, która chce być jeszcze wyżej w tej hierarchii. Myślę, że jakby on został płatnym zabójcą, to byłby najszczęśliwszą osobą na świecie, dosłownie – mówi diler.*
* skrót materiału
Reporter: Jakub Hnat
jhnat@polsat.com.pl