Do domu wracają przez pole. Sąsiadka zagrodziła dojazd
Mieszkańcy 5 posesji we wsi Sanka koło Krakowa zostali odcięci od korzystania z drogi betonowym płotem. Ich sąsiadka Elżbieta B. tłumaczy, że istniejący ponad 100 lat przejazd leży na jej posesji. Mieszkańcy wygrali sprawy w sądzie, ale niewiele to pomogło. Nie dojedzie do nich straż, czy karetka. Mieszkańcy Sanki, których posesje znajdują się na wzniesieniu, od kilku miesięcy są odcięci od drogi publicznej. Jedyny dojazd, z którego korzystali od pokoleń, został zablokowany przez sąsiadkę.
- Jej nie obowiązuje żadne prawo. Robi co chce i koniec! I nikt się tym nie zainteresuje – mówi jedna z mieszkanek.
Ludzie dostają się do swoich posesji przechodząc przez prywatne działki. Ścieżka prowadzi pod górę. Starsi ludzie i matki z dziećmi mają duży problem z pokonaniem tej trasy.
- U nas jest 3 małych dzieci w wieku 2,5 roku, 1,5 roku i 8 miesięcy. Jestem chora, po zaczadzeniu, nie chce nawet mówić, bo mi się płakać chce, żebym ja tyle lat chodziła, a teraz oni wzięli i zastawili drogę – opowiadała jedna z mieszkanek.
- Wnuczka moja, 7 lat, do szkoły chodzi. Też małe dziecko i codziennie po tych schodach chodzi, niebezpiecznie na czworakach wchodzi i trzeba ubezpieczać. W tej chwili została nam droga w kształcie litery U, bo ta została odcięta i została droga w kształcie U, która nie jest połączona z niczym – powiedziała druga.
- Żadne pogotowie ratownicze, czy wodociągowe, energetyczne, nikt nie dojedzie! Szamba są niewywożone, szamba wylewają się. Nic się nie da zrobić, ani działki sprzedać, ani wybudować – dodali inni.
Wśród mieszkańców jest również niepełnosprawne małżeństwo. Pan Stanisław Kulka i jego żona Zofia od 6 miesięcy nie wyjeżdżali poza swoje podwórko.
- Żeby takim ludziom jak my, dwoje na wózku, żeby taka terrorystka powiedziała, że ją nie obchodzi, że my nie mamy dojazdu do lekarza, w razie co do szpitala, czy pogotowia – mówił wzburzony Stanisław Kulka.
- Taki pan przychodził z obiadami, to powiedział, że już nie będzie chodził, bo drogi nie będzie. On mówił jej, że tu są dwie osoby niepełnosprawne, ale odpowiedziała, że co ją to obchodzi – stwierdziła Zofia Kulka.
Elżbieta B. nie zgodziła się na oficjalną rozmowę przed kamerą. Twierdzi, że nie zrobiła nic złego i to sąsiedzi ją nękają.
- Płot stoi na moim terenie, ogrodziłam własny teren, do czego mam prawo. Jest też gminna droga,
jak się nie przygotowało dojazdu to się nie da nią przejechać. Trzeba zrobić dojazd – przekazała Elżbieta B.
- Gmina płaciła dzierżawę za przejazd, dla świętego spokoju, bo myślała, że to minie, że jakiś czas to potrwa, później odkupimy i jakoś to będzie. Ale do dziś jest tak jak jest – powiedzieli mieszkańcy. Zgłaszali oni swój problem do różnych instytucji, w tym do burmistrza Krzeszowic i do sądu. Sąd miał nakazać rozbiórkę muru, ale sąsiadka nie zrobiła tego do dziś. Burmistrz do tej pory nie podjął żadnych działań.
- Proszę nie kręcić, nie wyrażam zgody na kręcenie i nagrywanie, w poniedziałek od 14 do 16 zapraszam – tak burmistrz zareagował na nasz widok.
- Jest wyrok o zabezpieczenie przejazdu, od 8 października, sąd wyraźnie powiedział, żeby od razu otworzyć drogę. Niestety, musi być klauzula wykonalności, żeby mogła przyjechać tu firma i to ogrodzenie rozebrać. I na tę klauzulę czekamy ponad dwa miesiące, bez echa żadnego – przekazali mieszkańcy.
- Jest droga gminna, od niej trzeba sobie zrobić własny dojazd. Tę energię, którą poświęcają na to, żeby mnie dręczyć, niech poświęcą na to, żeby sobie od drogi gminnej, do której mają dostęp, zrobić dojazd – stwierdziła Elżbieta B.*
* skrót materiału
Reporter: Angelika Trela
atrela@polsat.com.pl