Pył w pracy zniszczył im płuca. Odszkodowania nie ma

Pan Maciej i pan Jarosław nie sądzili, że pracując przy kruszywie do produkcji zlewozmywaków tak bardzo ryzykują zdrowiem. Przez drobiny pyłu mężczyźni musieli przejść przeszczep płuc. Pan Jarosław zmarł kilka dni po zabiegu, pan Maciej miał więcej szczęścia. Producent zlewozmywaków powinien wypłacić wysokie odszkodowania, nie przekazał jednak ani grosza.

Drogi Longiny Jeżewskiej i Macieja Ślusarczyka skrzyżowały się 5 lat temu. Wtedy zachorował mąż pani Longiny, a nieco później pan Maciej. Obydwaj mężczyźni pracowali w tej samej firmie w Pobiedziskach w województwie wielkopolskim. 

 

- Mąż tam pracował krótko, 3 lata od 2011. To zakład produkujący zlewozmywaki. Poszedł tam, bo akurat stracił poprzednią pracę, a zakład się rozwiązał, więc szukał 

 

pracy. Mieliśmy dwoje małych dzieci, akurat tam było miejsce. Mąż mówił, że wsypywał kruszywo w małym pomieszczeniu bez okna - wspomina Longina Jeżewska, żona zmarłego pana Jarosława.

 

- Na samym początku pracowałem na szlifierni, później byłem na wyciąganiu zlewów, mieszaniu kruszywa. Naszym zadaniem było wrzucić do betoniarki 8, 10 worków kruszywa, takiego bardzo drobnego pyłu – opowiada Maciej Ślusarczyk.

 

Mężczyzna pamięta, że podczas wsypywania kruszywa, kompletnie nic nie było widać. 

 

- Musieliśmy szybko wsypać i zaraz uciekać z tego pomieszczenia. Na początku dostałem maskę jednorazową. Jej się używało od kilku do kilkunastu dni. Dopiero po roku dostałem swoją maskę wielokrotnego użytku, była z filtrami. Wówczas na pewno pył nie dostawał się jak w tej masce jednorazowej – mówi pan Maciej.

 

Zdaniem pani Longiny dopiero po około dwóch latach jej mąż otrzymał odzież ochronną.

 

W Pobiedziskach o pracę było bardzo trudno. Zakład, który zatrudniał obu mężczyzn, był największą firmą w okolicy, więc zarówno mąż pani Longiny, jak i pan Maciej cenili sobie, że w ogóle mają pracę. Niestety w pewnym momencie pojawiły się ogromne problemy zdrowotne.

 

- Od stycznia 2014 roku zaczął chudnąć, nie miał apetytu, no i kaszel, kaszel, bez przerwy kaszel. Trochę mniejszy i trochę większy – opowiada o mężu pani Longina. 

 

Podobnie miał Maciej Ślusarczyk. -  Źle poczułem się w maju 2014 roku. Zacząłem kaszleć, każda droga, każdy krok powodował we mnie wysiłek. 

 

Obydwaj mężczyźni trafili do Wielkopolskiego Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii w Poznaniu. Ich stan zdrowia szybko się pogarszał. Po szczegółowych, kilkumiesięcznych badaniach lekarze orzekli, że jedynym ratunkiem jest przeszczep płuc.

 

- Wskazaniem była skrajna niewydolność układu oddechowego. Z badań wstępnych i potem już bardziej  szczegółowych  wynikało, że u obydwu tych chorych mamy do czynienia z procesem postępującego szybko włóknienia płuc – informuje prof. Wojciech Dyszkiewicz z Wielkopolskiego Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii.

 

Przeszczep płuc u pana Macieja zakończył się pełnym sukcesem. U męża pani Longiny przeszczep też się udał, ale niestety w 3. dobie po operacji nie wytrzymało serce. 

 

14 kwietnia 2016 roku mąż pani Longiny zmarł. Miał 47 lat. Jednoznacznie została też określona przyczyna ciężkiej choroby mężczyzn. Obydwaj mają dokumenty potwierdzające chorobę zawodową. 

 

- Badania patomorfologiczne, pooperacyjne wykazały, że w jednym i w drugim przypadku przyczyną była pylica. A więc nie inna choroba, bo różne mogły prowadzić do tego rodzaju zmian. Takie mamy rozpoznanie histopatologiczne – wyjaśnia prof. Dyszkiewicz.

 

- Mieliśmy na tacy podane rozpoznanie, wystąpiliśmy do Inspekcji Sanitarnej, żeby wykonano pomiary zapylenia (w firmie). Otrzymaliśmy bardzo wysokie narażenia zawodowe potwierdzające, że tej krzemionki jest w tym pyle ponad 88 proc. i że normy przekroczone są ponad 70-krotnie. Pracodawca musiał zdawać sobie z zagrożenia, przecież jeżeli się produkuje coś z kruszywa, to tam jest napisane, że zawiera krzemionkę. A krzemionka daje pylicę płuc – dodaje dr Grażyna Wośkowiak z Wielkopolskiego Centrum Medycyny Pracy w Poznaniu. 

 

Zarówno wdowa, jak i pan Maciej postanowili sądownie walczyć o zadośćuczynienie. W lutym 2017 roku w poznańskim sądzie zapadł wyrok. Firma ma zapłacić wdowie 600 

 

tys. zł na nią i jej dwóch synów oraz po 500 zł renty, a panu Maciejowi - 200 tys. zł plus 1000 zł comiesięcznej renty. Niestety, firma nie wypłaciła do tej pory ani grosza.

 

- Nie wiemy, gdzie tych pieniędzy szukać. Prezes firmy uciekł z majątkiem, zmienił firmę, jej nazwę, nawet adres – komentuje pani Longina. 

 

- Niestety, polskie prawo jest na tyle ułomne, że osoba obyta w systemie prawnym, a w szczególności przedsiębiorcy, znając różnego rodzaju kruczki prawne, mogą uciekać przed prawem i uchylać się od odpowiedzialności. Ruchy wyprzedzające zarządu spółek spowodowały, że egzekwować nie ma z czego – przyznaje Jarosław Woźniak, adwokat pokrzywdzonych.

 

Prezesa, który zatrudniał poszkodowanych mężczyzn, zastajemy w innej firmie, ale nie zgadza się on na oficjalną rozmowę przed kamerą. Kieruje nas do swoich prawników. 

 

- Nie wiem, jak łączycie funkcję osoby pana Roberta (prezes firmy) z powstałą szkodą – mówi jego adwokat Daniel Ostaszewski i dodaje: - Do szkody nie doszło. Póki co wyrok zapadł w trybie zaocznym, czyli bez przeprowadzenia rozprawy, bo nikt nie odebrał korespondencji, nikt się nie stawił na rozprawę. Został wydany wyrok bez przeprowadzenia merytorycznej rozprawy. Zdaniem przedstawicieli firmy, nie została ona we właściwy sposób poinformowana przez sąd o toczącym się postępowaniu oraz wydanym wyroku.

 

- Wyrok zoczony jest dokładnie takim samym wyrokiem, jak wyrok, który zapadnie po przeprowadzeniu postępowania dowodowego na rozprawie. Sąd wydaje go, gdy strona pozwana nie podejmuje żadnych działań w sprawie, czyli nie podejmuje obrony – tłumaczy Aleksander Brzozowski, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu.

 

- Jeżeli strona pozwana uważa, że to doręczenie było nieprawidłowe, to nie było żadnych przeszkód, aby do chwili obecnej, a od czasu wydania wyroków to już prawie 2 lata, wystąpić do sądu z żądaniem ponownego prawidłowego doręczenia tych wyroków zaocznych. Wówczas strona ma możliwość złożenia sprzeciwu – dodaje.  

 

Maciej Ślusarczyk pobiera 1000 zł renty z tytułu choroby zawodowej, na leki po przeszczepie wydaje obecnie około 500 zł miesięcznie. Będzie je brał do końca życia.*

 

* skrót materiału  

 

Reporter: Małgorzata Frydrych

 

mfrydrych@polsat.com.pl

 


Pył w pracy zniszczył im płuca. Odszkodowania nie ma
Pan Maciej i pan Jarosław nie sądzili, że pracując przy kruszywie do produkcji zlewozmywaków tak bardzo ryzykują zdrowiem. Przez drobiny pyłu mężczyźni musieli 
przejść przeszczep płuc. Pan Jarosław zmarł kilka dni po zabiegu, pan Maciej miał więcej szczęścia. Producent zlewozmywaków powinien wypłacić wysokie odszkodowania, 
nie przekazał jednak ani grosza. 
Drogi Longiny Jeżewskiej i Macieja Ślusarczyka skrzyżowały się 5 lat temu. Wtedy zachorował mąż pani Longiny, a nieco później pan Maciej. Obydwaj mężczyźni pracowali 
w tej samej firmie w Pobiedziskach w województwie wielkopolskim. 
- Mąż tam pracował krótko, 3 lata od 2011. To zakład produkujący zlewozmywaki. Poszedł tam, bo akurat stracił poprzednią pracę, a zakład się rozwiązał, więc szukał 
pracy. Mieliśmy dwoje małych dzieci, akurat tam było miejsce. Mąż mówił, że wsypywał kruszywo w małym pomieszczeniu bez okna - wspomina Longina Jeżewska, żona 
zmarłego pana Jarosława 
- Na samym początku pracowałem na szlifierni, później byłem na wyciąganiu zlewów, mieszaniu kruszywa. Naszym zadaniem było wrzucić do betoniarki 8, 10 worków 
kruszywa, takiego bardzo drobnego pyłu – opowiada Maciej Ślusarczyk.
Mężczyzna pamięta, że podczas wsypywania kruszywa, kompletnie nic nie było widać. 
- Musieliśmy szybko wsypać i zaraz uciekać z tego pomieszczenia. Na początku dostałem maskę jednorazową. Jej się używało od kilku do kilkunastu dni. Dopiero po roku 
dostałem swoją maskę wielokrotnego użytku, była z filtrami. Wówczas na pewno pył nie dostawał się jak w tej masce jednorazowej – mówi pan Maciej.
Zdaniem pani Longiny dopiero po około dwóch latach jej mąż otrzymał odzież ochronną.
W Pobiedziskach o pracę było bardzo trudno. Zakład, który zatrudniał obu mężczyzn, był największą firmą w okolicy, więc zarówno mąż pani Longiny, jak i pan Maciej 
cenili sobie, że w ogóle mają pracę. Niestety w pewnym momencie pojawiły się ogromne problemy zdrowotne.
- Od stycznia 2014 roku zaczął chudnąć, nie miał apetytu, no i kaszel, kaszel, bez przerwy kaszel. Trochę mniejszy i trochę większy – opowiada o mężu pani Longina. 
Podobnie miał Maciej Ślusarczyk. -  Źle poczułem się w maju 2014 roku. Zacząłem kaszleć, każda droga, każdy krok powodował we mnie wysiłek. 
Obydwaj mężczyźni trafili do Wielkopolskiego Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii w Poznaniu. Ich stan zdrowia szybko się pogarszał. Po szczegółowych, 
kilkumiesięcznych badaniach lekarze orzekli, że jedynym ratunkiem jest przeszczep płuc.
- Wskazaniem była skrajna niewydolność układu oddechowego. Z badań wstępnych i potem już bardziej  szczegółowych  wynikało, że u obydwu tych chorych mamy do 
czynienia z procesem postępującego szybko włóknienia płuc – informuje prof. Wojciech Dyszkiewicz z Wielkopolskiego Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii.
Przeszczep płuc u pana Macieja zakończył się pełnym sukcesem. U męża pani Longiny przeszczep też się udał, ale niestety w 3. dobie po operacji nie wytrzymało serce. 
14 kwietnia 2016 roku mąż pani Longiny zmarł. Miał 47 lat. Jednoznacznie została też określona przyczyna ciężkiej choroby mężczyzn. Obydwaj mają dokumenty 
potwierdzające chorobę zawodową. 
- Badania patomorfologiczne, pooperacyjne wykazały, że w jednym i w drugim przypadku przyczyną była pylica. A więc nie inna choroba, bo różne mogły prowadzić do tego 
rodzaju zmian. Takie mamy rozpoznanie histopatologiczne – wyjaśnia prof. Dyszkiewicz.
- Mieliśmy na tacy podane rozpoznanie, wystąpiliśmy do Inspekcji Sanitarnej, żeby wykonano pomiary zapylenia (w firmie). Otrzymaliśmy bardzo wysokie narażenia 
zawodowe potwierdzające, że tej krzemionki jest w tym pyle ponad 88 proc. i że normy przekroczone są ponad 70-krotnie. Pracodawca musiał zdawać sobie z zagrożenia, 
przecież jeżeli się produkuje coś z kruszywa, to tam jest napisane, że zawiera krzemionkę. A krzemionka daje pylicę płuc – dodaje dr Grażyna Wośkowiak z 
Wielkopolskiego Centrum Medycyny Pracy w Poznaniu. 
Zarówno wdowa, jak i pan Maciej postanowili sądownie walczyć o zadośćuczynienie. W lutym 2017 roku w poznańskim sądzie zapadł wyrok. Firma ma zapłacić wdowie 600 
tys. zł na nią i jej dwóch synów oraz po 500 zł renty, a panu Maciejowi - 200 tys. zł plus 1000 zł comiesięcznej renty. Niestety, firma nie wypłaciła do tej pory ani 
grosza.
- Nie wiemy, gdzie tych pieniędzy szukać. Prezes firmy uciekł z majątkiem, zmienił firmę, jej nazwę, nawet adres – komentuje pani Longina. 
- Niestety, polskie prawo jest na tyle ułomne, że osoba obyta w systemie prawnym, a w szczególności przedsiębiorcy, znając różnego rodzaju kruczki prawne, mogą 
uciekać przed prawem i uchylać się od odpowiedzialności. Ruchy wyprzedzające zarządu spółek spowodowały, że egzekwować nie ma z czego – przyznaje Jarosław Woźniak, 
adwokat pokrzywdzonych.
Prezesa, który zatrudniał poszkodowanych mężczyzn, zastajemy w innej firmie, ale nie zgadza się on na oficjalną rozmowę przed kamerą. Kieruje nas do swoich 
prawników. 
- Nie wiem, jak łączycie funkcję osoby pana Roberta (prezes firmy) z powstałą szkodą – mówi jego adwokat Daniel Ostaszewski i dodaje: - Do szkody nie doszło. Póki co 
wyrok zapadł w trybie zaocznym, czyli bez przeprowadzenia rozprawy, bo nikt nie odebrał korespondencji, nikt się nie stawił na rozprawę. Został wydany wyrok bez 
przeprowadzenia merytorycznej rozprawy. 
Zdaniem przedstawicieli firmy, nie została ona we właściwy sposób poinformowana przez sąd o toczącym się postępowaniu oraz wydanym wyroku.
- Wyrok zoczony jest dokładnie takim samym wyrokiem, jak wyrok, który zapadnie po przeprowadzeniu postępowania dowodowego na rozprawie. Sąd wydaje go, gdy strona 
pozwana nie podejmuje żadnych działań w sprawie, czyli nie podejmuje obrony – tłumaczy Aleksander Brzozowski, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu.
- Jeżeli strona pozwana uważa, że to doręczenie było nieprawidłowe, to nie było żadnych przeszkód, aby do chwili obecnej, a od czasu wydania wyroków to już prawie 2 
lata, wystąpić do sądu z żądaniem ponownego prawidłowego doręczenia tych wyroków zaocznych. Wówczas strona ma możliwość złożenia sprzeciwu – dodaje.  
Maciej Ślusarczyk pobiera 1000 zł renty z tytułu choroby zawodowej, na leki po przeszczepie wydaje obecnie około 500 zł miesięcznie. Będzie je brał do końca życia.*
* skrót materiału  
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl