Urzędnicy zwiększyli obszar zalewowy i objęli nimi domy

Marcin Gałek z Opola musiał przerwać budowę swojego domu, bo okazało się, że znalazł się w tzw. polderze zalewowym i jeżeli wystąpi powódź, to cała nieruchomość zostanie zalana. Urzędnicy tłumaczą, że plany rozbudowy polderu istniały od lat i nie zapłacą odszkodowania. Starostwo, które wydało pozwolenie na budowę, również nie czuje się winne.

36-letni Marcin Gałek mieszka w Opolu. W 2009 roku postanowił spełnić swoje marzenia i wybudować dom. Rok później od starosty opolskiego otrzymał pozwolenie na budowę. Niestety mężczyzna musiał przerwać realizacje planów. Jego dom w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się w tzw. polderze zalewowym.

- Oni jakby przywłaszczyli całą działkę pod ten polder. Z dokumentów wynika, że polder wcześniejszy miał około 200 hektarów, a nowy, który sobie powiększyli, będzie miał 407 – tłumaczy pan Marcin.

Wyjaśnienia sprawy pan Marcin domagał się od urzędników. Okazało się, że od lat obowiązująca strefa tzw. sztucznego zalewania została powiększona. Zdaniem 36-latka urzędnicy powiększając polder pominęli znajdujące się tam domy i liczne gospodarstwa. O urzędniczych planach – jak twierdzą rolnicy – nie byli informowani.

- Obwieszczenia ukazywały się z absurdalnych miejscach. Na jakimś przystanku autobusowym dwa kilometry stąd. Nie jeżdżę autobusem. Stanąłem z budową domu w 2015 r. Są tylko prowadzone nieznaczne prace, żeby pozwolenie na budowę było dalej ważne. – mówi Marcin Gałek.

- Nie są to miejsca, gdzie rolnik by dotarł. W Sławicach są tablice informacyjne, gdzie udowodniłem, że nigdy te informacje nie wisiały – dodaje Józef Kędziora, rolnik również objęty polderem.

Meliorant Stanisław Staniszewski twierdzi, że polderu nie trzeba byłoby powiększać, gdyby urzędnicy uwzględnili jego propozycje ochrony okolicznych terenów. - Powiększenie polderu nie ma sensu merytorycznego - uważa.

- Każdy projekt budowlany, tak jak w przypadku tego polderu, powinien mieć określone wytyczne, aby nie były naruszane interesy osób trzecich. W tym projekcie nie ma takich rzeczy – ocenia Marcin Gałek.

- Zostały nam zabrane działki na mocy specustawy powodziowej, które już są przekazane na skarb państwa. Za te działki do dziś nie mamy żadnych pieniędzy - dodaje Józef Kędziora, rolnik objęty polderem.

Udało nam się ustalić, że urzędnicy starostwa powiatowego byli świadomi ryzyka zalania oraz poszerzenia polderu na działce pana Marcina. Mimo to, wydali pozwolenie na budowę. Dziś nie potrafią wytłumaczyć swojej decyzji.

- Posiadamy pełną dokumentację, która jednoznacznie wskazuje na nasze negatywne opinie, które dotyczyły tej inwestycji. Minimum od 2009 roku były informacje o poszerzeniu polderu Żelazna.
Informowano o tym, opiniując ewentualną zabudowę tego terenu. Rzeczowo opiniowano te plany negatywnie – mówi Linda Hofman z Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach.

- Ciężko mi teraz stwierdzić, jaka była sytuacja faktyczna, ale my wydając zgodę sprawdzaliśmy ją z opinią Wód Polskich. Ta inwestycja była zgodna z warunkami zabudowy. Jeżeli byłyby jakieś zakazy związane z polderem, to decyzja nie mogła być wydana – odpowiada Jakub Kania ze Starostwa Powiatowego w Opolu.

Pan Marcin skierował sprawę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Po przegranej odwołał się do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten przyznał mężczyźnie rację. Poprosiliśmy odpowiedzialny za budowę polderu Urząd Marszałkowski w Opolu o komentarz w sprawie. Odmówiono nam spotkania. W zamian otrzymaliśmy oświadczenie.

„Działka nr 28, będąca własnością Pana Marcina Gałka nie była objęta wnioskiem o wydanie decyzji o pozwoleniu na realizację przedmiotowej inwestycji, nie podlegała ona zatem zawiadomieniu o wszczęciu przedmiotowego postępowania ani o wydaniu decyzji Wojewody Opolskiego w drodze pisemnego zawiadomienia.”

- Urzędnicy stwierdzili, że specustawa z 2010 roku nakazuje im wykupienie jedynie terenów pod budowę przyszłych urządzeń wodnych, czyli wałów, a cała reszta, czyli domy, które znajdą się w czaszy polderu, ich nie interesują - komentuje Marcin Gałek.

Do dziś każdy z urzędów odsuwa od siebie odpowiedzialność za problemy m.in. pana Marcina. Niestety nadal tę sprawę będzie musiał wyjaśniać sąd, bo pan Marcin nie zamierza odpuścić.

- Nie wyobrażam sobie wychodzić codziennie do pracy i przedzierać się przez trzymetrowy wał przeciwpowodziowy – podsumowuje pan Marcin.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl