Kucharz poparzony przy wymianie butli z gazem. Z ofiary stał się winnym
Kucharz Jarosław Dzimira z Legnicy został dotkliwie poparzony przy wymianie butli z gazem. Twierdzi, że zajął się nią na polecenie szefowej. Mężczyzna przez rok dochodził do zdrowia, a teraz zamiast starać się o odszkodowanie, walczy o niewinność. Prokuratura uznała bowiem, że to on odpowiada za wybuch i pożar lokalu. Innego zdania jest Państwowa Inspekcja Pracy.
32-letni Jarosław Dzimira pracował w firmie cateringowej. We wrześniu 2017 r. doszło w niej do wypadku. Wybuch butli gazowej doprowadził do pożaru, a pan Jarosław został dotkliwie poparzony.
- Któraś z koleżanek powiedziała, że się skończyła butla z gazem i wtedy zacząłem tę butlę zmieniać. Butla nagle się odpaliła. Wyskakiwałem przez szybę, byłem cały poparzony. Straciłem na chwilę przytomność – opowiada Jarosław Dzimira.
- Siedział, a krew z niego po prostu się lała, jak woda z basenu – dodaje Gerda Filipiuk, świadek wybuchu.
Pan Jarosław miał poparzone 20 procent ciała. Leczenie i rehabilitacja trwały blisko rok. Okoliczności tragedii badała prokuratura. Uznała 32-latka za pokrzywdzonego. Śledztwo jednak umorzono i wszczęto kolejne. Ku zaskoczeniu wszystkich, zamiast właścicielce firmy, zarzuty postawiono… Jarosławowi Dzimirze.
- Stwierdziliśmy, że doszło ze strony pracodawcy do uchybień. Natomiast bezpośrednim powodem wybuchu było nieostrożne zachowanie pracownika pokrzywdzonego – informuje Radosław Wrębiak z Prokuratury Rejonowej w Legnicy.
- Z człowieka, który został w tym wypadku najciężej poszkodowany, został w tej chwili kozłem ofiarnym – komentuje Piotr Kanikowski, dziennikarz portalu 24Legnica.pl.
Państwowa inspekcja pracy wykazała szereg zaniedbań po stronie pracodawcy. Karolina R. miała nie zadbać o bezpieczeństwo swoich pracowników. Mimo to, oskarżony został pan Jarosław. Sprawa trafiła do sądu, który zaocznie skazał 32-latka.
Mężczyzna odwołał się od wyroku.
- Pracodawca miał przewidziane kuchenki elektryczne, czyli bez zasilania z butli z gazem płynnym. Nie miał do tego zezwoleń, nie mogły być wydane, bo obiekt był wyposażony w gaz sieciowy. Naruszono przepisy techniczno-budowlane – informuje Jan Buczkowski z Państwowej Inspekcji Pracy w Legnicy.
- Wtedy o tym nie wiedziałem. Wtedy dostałem polecenie, że mam to robić i to robiłem – mówi pan Jarosław.
Jak stwierdziła inspekcja pracy, żaden z pracowników nie został przeszkolony w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy, nie przeszkolono ich również w sprawie wymiany butli z gazem. Prokuratura tych argumentów nie podziela.
- Jak stwierdza biegły od BHP, wymiana butli gazowej nie wymaga jakiejś specjalnej wiedzy – przekazuje prokurator Wrębiak.
- Sam fakt, że kucharz podłączał tę butlę, nie mając żadnej świadomości, jak to się robi, nie obciąża kucharza, a pracodawcę – odpowiada Jan Buczkowski z inspekcji pracy w Legnicy.
Karolina R. nadal prowadzi firmę cateringową, ale w innym miejscu. Dotarliśmy do niej. Niestety nie chciała rozmawiać o sprawie. Na przesłane przez nas pytania – pomimo zapewnień – także nie odpowiedziała.
- Wymienialiśmy butlę z gazem na polecenie szefowej, która bardzo rzadko u nas bywała. Żadne z nas nie zdawało sobie sprawy, że tej butli nie da się ot tak odkręcić i wymienić. Moja szefowa po wypadku wezwała moje koleżanki i powiedziała, żebyśmy zeznali, że Jarek sam dobrowolnie wymieniał butlę z gazem – mówi Dalia Abaid, była pracownica Karoliny R.
Za kilka miesięcy przed sądem ruszy proces pana Jarosława. Jeżeli wyrok zaoczny zostanie podtrzymany, to zarówno Karolina R., jak i inni pracownicy jej firmy będą mogli starać się o odszkodowanie od kucharza. Tego mężczyzna obawia się najbardziej.
- To nie była moja wina. Ja musiałem to zrobić. Dziewczyny też to robiły, jeszcze przede mną. Trafiło na mnie – podsumowuje pan Jarosław.*
* skrót materiału
Reporter: Paweł Gregorowicz
pgregorowicz@polsat.com.pl