Straci wszystko przez długi byłego męża
Komornik licytuje mieszkanie pani Barbary za długi jej byłego męża. Kobieta nie ma z zadłużeniem nic wspólnego, poza tym, że kiedy powstało, była żoną mężczyzny. Wkrótce druga licytacja.
Kiedy pani Barbara Twardowska poznała swojego przyszłego męża, marzyła o szczęśliwej rodzinie. Ona pochodziła z Krakowa, on ze Śląska. Za miłością swojego życia przeprowadziła się do Bytomia.
- Poznaliśmy się w 1997 roku na Mazurach. Był przecudownym człowiekiem, bardzo ambitnym, bardzo wesołym i strasznie troskliwym mężczyzną. W latach dziewięćdziesiątych chodził do pracy na kopalni. Urodziło nam się dziecko i powolutku życie szło do przodu. Sielanka trwała przez dwa lata. W 1999 r. mąż bez mojej wiedzy podjął decyzję o zwolnieniu się z kopalni. Był to okres, gdy kopalnie zaczynały być nierentowne i dawały te odprawy dla pracowników. Dostał 50 tys. zł – wspomina pani Barbara.
Kobieta twierdzi, że pieniędzy nie zobaczyła. - Bez konsultacji ze mną pożyczył je swojemu bratu, bo mieli plan na interes - firmę komputerową. A brat pieniądze z odprawy wziął i uciekł – opowiada.
Mąż pani Barbary założył w 2000 roku swoją firmę. Pomysł był taki, że będzie rozwoził drogie leki do aptek i szpitali. Wziął w leasing samochód dostawczy. Wkrótce potem urodziła się ich córka.
- Byłam taką córeczką tatusia. Fajnie spędzaliśmy czas, bardzo miłe były też chwile spędzone w czwóro, np. wspólne śniadania. Każdy był szczęśliwy. Tęsknię za tym – mówi Aleksandra, 17-letnia córka pani Barbary.
Niestety, rodzinne problemy zaczęły się piętrzyć.
- Rata tego auta kosztowała 2500 zł, bo było warte 100 tys. zł. Praktycznie wszystkie pieniądze szły na auto i paliwo. Mąż w pewnym momencie niestety zaczął pić. Poszłam do centrum interwencji kryzysowej prosić o pomoc, bo wsiadał po pijaku za kierownicę. On podpisywał strasznie wysokie zobowiązania na leki, które woził. Musiał podpisać deklaracje, że w razie wypadku, uszkodzenia albo jakiegokolwiek zaniedbania, on ponosi za to odpowiedzialność. To były leki czasami warte miliardy, bo to leki ratujące życie – wspomina pani Barbara.
Rodzina ledwo wiązała koniec z końcem, bo mąż pił coraz więcej. Pani Barbara poszła do pracy. Chciała ratować rodzinę. Mąż poszedł na leczenie odwykowe. Niestety, przerwał je i kiedy wrócił do domu, zaczął się dramat.
- Wrócił i wyrzucił mi przez okno wszystkie materiały budowlane. Dawid wtedy stanął w mojej obronie, a ten go zaczął dusić. Syn miał 10 lat, a córka 6. Powiedziałam, że dzieci w takich warunkach nie będą się wychowywały, że na to nie pozwolę – mówi Barbara Twardowska.
- Tata bił mamę, to prawda. Były takie nieprzyjemne sytuacje, kiedy po alkoholu wybuchał. Brał, co miał pod ręką, niszczył wszystko, co miał – dodaje 17-letnia Aleksandra.
W 2007 roku pani Barbara wniosła sprawę o podział majątku i rozwód. Podział majątku nastąpił w 2008 roku, a rok później rozwód. Kobieta przeżyła szok, kiedy w 2010 roku dostała pismo z urzędu skarbowego, że urząd wszedł na hipotekę mieszkania, bo mąż źle rozliczał faktury w swojej firmie i jest urzędowi dłużny ponad 34 tys. zł za rok 2005.
- W wyniku podziału notarialnie dostałam mieszkanie wartości 76 tys. zł, a mąż jego równowartość w postaci auta. Z tego długu 34 tys. zł nic nie spłacił, do tego jeszcze uciekł, zerwał z nami jakiekolwiek kontakty – tłumaczy pani Barbara.
Urząd skarbowy obciążył kobietę długiem, bo w 2005 r. wraz z mężem rozliczyła podatek.
- Jeden podpis zaważył na tym, że cały dług byłego męża musiałam spłacać. Firma była tylko i wyłącznie na niego, a że nie można go znaleźć, że nie pracuje, a ja posiadam mieszkanie, to urząd skarbowy stwierdził, że to jest najłatwiejszy kąsek – mówi pani Barbara.
- Jeśli małżonkowie rozliczają się wspólnie, to także ewentualne zaległości, które wynikają z takiego rozliczenia, są wspólne dla nich – informuje Michał Kasprzak, rzecznik Izby Administracji Skarbowej w Katowicach.
Urząd skarbowy skierował sprawę do sądu. Podczas rozprawy kobieta próbowała udowadniać, że to nie jest jej dług. Niestety, batalię sądową z urzędem skarbowym przegrała. Dziś dług 42-latki wraz z odsetkami wynosi już ponad 120 tys. zł. W czerwcu ubiegłego roku komornik po raz pierwszy licytował jej mieszkanie.
- Sprawa jest prowadzona z wniosku Skarbu Państwa, czyli urzędu skarbowego. W związku z prowadzonym postępowaniem egzekucyjnym został wyznaczony termin pierwszej licytacji. Licytacja ta była bezskuteczna, nikt się nie zgłosił – mówi Piotr Sikorski, rzecznik Izby Komorniczej w Katowicach
- To były mąż jest odpowiedzialny za te długi, na co mam dokumentację, a nie jest w jego sprawie robione zupełnie nic. I tego nie potrafię zrozumieć. Wiem, że wynajmuje mieszkanie, że pracuje na czarno, nieraz dawałam adres, na policję zgłosiłam, że jest w tym i w tym miejscu, że pracuje tu i tu. Tak naprawdę nikt nic nie zrobił, żeby go pociągnąć do jakiejkolwiek odpowiedzialności – zauważa pani Barbara.
- No, żyjemy w takim świecie, jakim żyjemy. Nie zawsze jest tak, że takie osoby chcą ponosić ciężar swoich błędów. Urząd na różne sposoby usiłował tego pana odszukać. Niestety, to się do niedawna nie udało – słyszymy w urzędzie skarbowym.
My byłego męża pani Barbary znaleźliśmy w mieście oddalonym od Bytomia o ponad 70 kilometrów. Niestety, odmówił oficjalnej wypowiedzi.
- Obecnie akta zostały przekazane do sądu celem wyznaczenia terminu kolejnej licytacji mieszkania. Zasada jest taka, że na pierwszej licytacji cena wywoławcza to 3/4 ceny oszacowania, a na drugiej 2/3 ceny – informuje Piotr Sikorski, rzecznik Izby Komorniczej w Katowicach.
- Mieszkanie nie pójdzie na pierwszej, nie pójdzie na drugiej, to pójdzie na trzeciej licytacji za marne pieniądze. Dług pozostanie, a ja stracę mieszkanie, zostanę bez pieniędzy z kolosalną kwotą do spłacenia. Dla mnie w tym momencie życie się zawaliło, dla moich dzieci również - podsumowuje Barbara Twardowska.*
* skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl