Wysypisko i groźba pożaru. Uciążliwi sąsiedzi
Małżeństwo emerytów z Susza na Mazurach musi żyć w sąsiedztwie wysypiska, które tuż za płotem urządzili ich sąsiedzi. Dwie rodziny dzielą jeden budynek. Zdaniem Kowalskich sąsiedzi nadużywają też alkoholu. Najgorsze jest jednak to, że mimo uszkodzonego komina palą w piecu, stwarzając zagrożenie pożarem.
Susz to niewielkie miasteczko na zachodnich Mazurach. Od urodzenia mieszkają tu państwo Kowalscy. Tu wychowali swoje dzieci i tu spędzają czas na emeryturze. Jednak ten czas odpoczynku, w ich przypadku jest czasem stresu i zmartwień. A powodem mają być sąsiedzi mieszkający w drugiej połowie domu.
- Nie pracują, nie sprzątają na posesji , nic nie robią. Żeby jeszcze pracowali. To jest młoda kobieta, która jest urodzona w roku 70 i ona chyba tylko miesiąc zhańbiła się pracą. Nie robi nigdzie. Alkohol, alkohol – opowiada Wiesława Kowalska.
- Dostaną od kogoś np. wersalkę, to co można wykręcić wykręcają i oddają na złom, to co można spalić, to spalą, a inne materiały, gąbkę wywalają na ogród. I się robi wysypisko – mówi Tadeusz Kowalski.
Bałagan na sąsiedniej posesji to tylko jeden z problemów. Od ponad pół roku lokatorzy z zaniedbanej połowy domu stwarzają zagrożenie: dla majątku, zdrowia i życia państwa Kowalskich.
- Zawalił się komin w lipcu, to do jesieni, do zimy trzeba było go zrobić, żeby palić. Ja też miałem słaby komin, to musiałem rury wstawiać, żeby nie było czadu, żeby to jakoś wyglądało, a oni komin wywalony, a w nocy palą. Mają zabronione z nadzoru budowlanego, ale w nocy palą – alarmuje Tadeusz Kowalski.
- Czemu Pani takie problemy robi sąsiadom? – pytamy sąsiadkę państwa Kowalskich.
- Tzn. jakie? No, dobrze, wiem jak to wygląda, ja już wszystko wiem. Ale co ja jeszcze im robię?
- Palą państwo w piecu, macie straszny bałagan, wylewacie nieczystości.
- To gdzie ja mam je wylewać? Teraz jeszcze o to się czepną? Czy oni dadzą mi żyć?
- Pani zdaniem to oni się czepiają?
- Nie o to chodzi. Zresztą nic nie mówię.
- Jak jest komin dziurawy, to przecież strych może się zapalić. I wtedy co? Mamy pożar. Oni mówią, że to nie ich, nic nie stracą, a ja stracę cały swój dobytek, dorobek życia – komentuje pan Tadeusz.
Państwo Kowalscy swój problem wiele razy zgłaszali policji, nadzorowi budowlanemu i władzom miasta. Na sąsiadów sypią się mandaty, którymi ci się nie przejmują. I nikt nie może zrobić nic więcej, bo lokatorzy nie są właścicielami nieruchomości. Ostatni oficjalny właściciel zmarł kilkadziesiąt lat temu i do tej pory nie załatwiono spraw spadkowych.
- My się boimy, żeby się nie zapaliło. Czuwamy na zmianę, że jak coś się zacznie to będziemy reagować – podsumowuje pani Wiesława.*
* skrót materiału
Reporter: Leszek Tekielski
ltekielski@polsat.com.pl