Szokująca śmierć. Przez 9 godzin czekał w szpitalu na pomoc
39-letni pan Krzysztof pojawił się w izbie przyjęć Szpitala Miejskiego w Sosnowcu uskarżając się na potężny ból lewej nogi, z której wydobywał się płyn. Mężczyzna przez 9 godzin czekał na fachową pomoc. W końcu stracił przytomność. To wówczas rozpoczęła się gorączkowa walka lekarzy o jego życie. Niestety, mężczyzna zmarł. Jak się okazało, w jego organizmie rozwinęła się sepsa.
Do dramatu doszło 18 marca. Pan Krzysztof pojawił się w szpitalu około godziny 10. Był pod opieką swojego starszego brata.
- Sam się zastanawiam, co się mogło stać, że w ciągu jednego dnia wszystko było w porządku, a w poniedziałek od samego rana, od 5 rano już był problem z nogą. Zarejestrował się na izbie przyjęć, dostał zieloną karteczkę z numerem 60. Z tym że nie był 60. w kolejce, bo przed nami było raptem kilka osób – wspomina Tomasz Siwecki, brat pana Krzysztofa.
Mężczyzna opowiada, że pierwszy lekarz nie badał pacjenta, tylko na podstawie skierowania wysłał pana Krzysztofa na badanie Doppler. - Krzyknął z daleka, by jechać na II piętro, gdzie ktoś będzie czekał – mówi.
Panu Krzysztofowi wykonano badanie drożności żył oraz prześwietlenie. Mimo że wyciek płynu z nogi był bardzo obfity, badanie krwi oraz pomiar ciśnienia odbyły się dopiero około godziny 16.00. Choć ich wyniki były bardzo złe, to w dalszym ciągu nikt nie udzielił mężczyźnie pomocy.
- Krew była pobrana bardzo późno. Około 4-5 godzin po przyjściu do szpitala. Lekarz stwierdził, że brat ma 300, tutaj użył jakiejś jednostki - nie wiem, o czym mówił, ale wynik świadczył o dużym zakażeniu, o dużej infekcji - tłumaczy Tomasz Siwecki, brat pana Krzysztofa.
- Przez 9 godzin nikt mu nie pomógł, mimo że SOR nie był przepełniony. Cieknie człowiekowi płyn z nogi i tego płynu jest naprawdę dużo, a jedyną osobą, która się tym zainteresowała, była sprzątaczka, która sprzątała po nim. Lekarz przechodzi, patrzy się na tę nogę i idzie dalej, nic z tym nie robi – opowiada Dawid Rózicki, kolega pana Krzysztofa.
- O godzinie 17.20 brat został podpięty pod ciśnieniomierz. Czyli po 7 godzinach zmierzono mu ciśnienie. Ciśnienie pokazało 66/46. I w ciągu tych 2 godzin od 17.20 do 19.20 być może były jakieś
konsultacje prowadzone, natomiast tak jak mówię – brat był sam, bez żadnej konkretnej pomocy. O 19.20 do brata zeszła pani psychiatra – mówi pan Tomasz.
W trakcie konsultacji psychiatrycznej pan Krzysztof nagle stracił przytomność. I dopiero wtedy zaczęto mu udzielać pomocy medycznej. Jak się okazało – za późno.
- Od 19.20 było bardzo dużo lekarzy, pielęgniarek i wszystko się działo już szybko. Brat dwukrotnie był reanimowany, bo serce przestało pracować. Potem został przewieziony na tomograf komputerowy głowy, przejechał na OIOM i tam czekaliśmy na informację. Około godziny 21 wyszedł lekarz i poinformował, że stan brata jest już bardzo krytyczny, że musimy się liczyć z tym, że nawet w ciągu minuty może umrzeć. I faktycznie, za chwile się otworzyły drzwi i wyszedł lekarz. Zabrał nas z mamą na bok i powiedział, co się stało – wspomina pan Tomasz.
Krzysztof Siwecki umarł około godziny 22.00. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci była sepsa. Choroba rozwijała się pod okiem lekarzy, w czasie pobytu mężczyzny w izbie przyjęć Szpitala Miejskiego w Sosnowcu. Sprawą zajęła się prokuratura, a prezes szpitala wydał oświadczenie.
„[…]Raz jeszcze chcę podkreślić, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla sytuacji, która zdarzyła się w szpitalu, a Rodzinie Pacjenta przekazuję szczere wyrazy współczucia i żalu.
[…] W tym momencie, poza dbałością o najlepszą, w pełni profesjonalną i niebudzącą żadnych wątpliwości opiekę nad pacjentami, moim priorytetem jest wyjaśnienie tego zdarzenia i wyciągnięcie z niego wszystkich odpowiednich wniosków i konsekwencji."
- Mam nadzieję, że tak będzie. Natomiast ten timing, który jest tutaj podany, świadczy o tym, że brat miał co chwilę jakieś zlecenia, jakieś badania, czyli Doppler, RTG, krew. To trzy badania, na których byłem z bratem. Tu pokazuje, że tak jakbyśmy co chwilę na jakieś badania chodzili. To jest nieprawdopodobne! – irytuje się pan Tomasz.
W ostatnią sobotę Krzysztof Siwecki został pochowany. Tydzień po jego śmierci udaliśmy się do izby przyjęć Szpitala Miejskiego w Sosnowcu. Z relacji chorych wynika, iż niestety żadne istotne zmiany tam nie zaszły.
– Wbiłem sobie śrubokręt w rękę dzisiaj. Wszyscy oczekujący idą na prześwietlenie, wracają. Już jeden tu zszedł ostatnio i nic się nie zmieniło – usłyszeliśmy od jednego z pacjentów.
- Złość pojawiła się następnego dnia, kiedy spotkałem się z ordynatorem. Powiedział, że o jedno może mieć pretensje do swoich kolegów: że jeżeli nie ma pewności co do pacjenta, to od razu taka osoba powinna zostać skierowana na oddział – podsumowuje Tomasz Siwecki, brat pana Krzysztofa.*
* skrót materiału
Reporter: Jan Kasia
jkasia@polsat.com.pl