Straciła ojca. Wini szpital w Sosnowcu

Władysław Gorgoń o własnych siłach udał się na oddział psychiatryczny dla chorych somatycznie szpitala w Sosnowcu. Nabawił się tam tak rozległych odleżyn, że widoczne były jego kości. 84-latek zmarł po przewiezieniu do hospicjum. Jego córka ma poważne zastrzeżenia do opieki w szpitalu. To ta sama placówka, w której niedawno zmarł pacjent, który przez 9 godzin czekał z infekcją nogi na pomoc na SOR-rze.

Pan Władysław Gorgoń miał 84 lata, chorował na Alzheimera, miał problemy z pamięcią, czasami gubił się we własnym domu. Opiekę nad nim sprawowała córka - Jolanta. Gdy stan mężczyzny zaczął się pogarszać, rodzina zdecydowała, że skonsultuje prowadzoną dotychczas terapię.

- W tym 2018 roku zaobserwowaliśmy te jego problemy z pamięcią, z zachowaniami. Lekarz doradził, żeby najpierw na geriatrii go zdiagnozowano, bo wówczas nie wiedzieliśmy, że to jest Alzheimer. Myślałam, że to jest otępienie i pod tym kątem był leczony – wspomina Jolanta Dobrowolska, córka pana Władysława.

Ze szpitala geriatrycznego pan Władysław został skierowany na oddział psychiatryczny dla chorych somatycznie Szpitala Miejskiego w Sosnowcu. Trafił tam 14 grudnia 2018 roku.

- Byłam zbulwersowana i zszokowana, bo zobaczyłam tatę mającego dwie ręce przywiązane, żadnej możliwości obrócenia się na którykolwiek z boków. Ponieważ miał założone pampersy, to na początku nie widziałam zaczerwień. Pytałam, co mam zrobić, żeby mu ulżyć, żeby te rany się goiły. Doradzono mi takie srebro w aerozolu. Przyniosłam po dwa opakowania, praktycznie co drugi dzień. Później po podniesieniu kołdry zauważyłam, że nogi są jakby sklejone, jedna na drugiej i ta zewnętrzna zapadła się trochę. Podniosłam, a tata zaczął krzyczeć strasznie głośno i zobaczyłam wtedy kość. Potem się okazało, że też na stopach, jak się złączają, też były takie dziury. Wszędzie się to tworzyło – opowiada pani Jolanta.

Pan Władysław miał odleżyny czwartego stopnia w pięciostopniowej skali.

- Może to powodować pewien stan zagrożenia. Trzeba wówczas bardzo ostrożnie postępować – ocenia Paweł Grzesiewski z biura Rzecznika Praw Pacjenta.

Jak się okazuje, to nie pierwszy przypadek, gdy w sosnowieckim szpitalu może dochodzić do nieprawidłowości. Kilka tygodni temu redakcja Interwencji zajmowała się sprawą 39-letniego pana Krzysztofa, który do szpitala trafił z infekcją nogi. Po 9 godzinach spędzonych na SOR-ze, zmarł.

- Cieknie człowiekowi płyn z nogi i tego płynu jest naprawdę dużo, a jedyną osobą, która się tym zainteresowała, była sprzątaczka, która sprzątała po nim. Lekarz przechodzi, patrzy się na tę nogę i idzie dalej, nic z tym nie robi – opowiadał nam pod koniec marca Dawid Rózicki, kolega pana Krzysztofa.

Władysław Gorgoń z tego samego szpitala został wypisany 1 lutego. Tego samego dnia trafił do hospicjum, jego stan był ciężki. Zmarł po 23 dniach. W karcie zgonu, jako przyczynę wtórną wpisano „odleżyny L89”.

- Lekarki przy przyjęciu mówiły, że będzie cud, jak przeżyje pięć dni. W takim był stanie. A do szpitala podreptał na własnych nóżkach – zauważa pani Jolanta.

Dyrektor szpitala nie chciał z nami rozmawiać. Odesłał do opublikowanego później na stronie szpitala oświadczenia. Dyrekcja poinformowała w nim, że przebieg leczenia pacjenta był inny niż opisuje rodzina. Nie ma natomiast szczegółów, co do tego, jak pan Władysław był leczony, bo szpital powołał się na tajemnicę lekarską. Teraz sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu i biuro Rzecznika Praw Pacjenta, które m.in. zamierza zweryfikować, czy pana Władysława nie należało zatrzymać w szpitalu, na innym oddziale.

- Nie zapominajmy, że pacjenta wypisuje się ze szpitala dopiero w sytuacji, gdy nie wymaga on leczenia szpitalnego. To obowiązkiem szpitala jest dokonanie wszelkiej staranności, aby proces leczniczy zakończył się sukcesem – informuje Paweł Grzesiewski z biura Rzecznika Praw Pacjenta.

- Mam pretensje do szpitala, dlatego że nikt mi nie uświadomił, co powinnam robić. Ja się też starałam, ja chciałam pomóc, nie było tak, że zostawiłam tatę na łaskę szpitala. Ale też się zastanawiam: jakby tata nie miał rodziny, jakby to był samotny człowiek, to co wtedy? Szpital nie opiekowałby się takim człowiekiem? Pierwszy raz miałam kogoś bliskiego w szpitalu i coś takiego się wydarzyło – podsumowuje Jolanta Dobrowolska.*

* skrót materiału

Reporter: Jakub Hnat

jhnat@polsat.com.pl