Rok po tragedii w Mirsku. Kłopoty mieszkańców coraz większe
Rok po tragedii w Mirsku, gdzie wybuchł gaz w kamienicy, sprawdzamy, jak potoczyły się losy jej mieszkańców oraz sąsiadów z przylegających budynków. Sprawca wybuchu, Czesław K., otrzymał od miasta mały lokal socjalny. Życie większości rodzin nie wróciło jednak do normy. Dla nich koszty wybuchu są coraz większe.
Po wybuchu gazu w styczniu 2018 roku w Mirsku, kamienicę przy ul. Mickiewicza 1 trzeba było rozebrać. Poszkodowani zostali także mieszkańcy przylegających do plomby domów.
- Wilgoć. Tam takie belki są i z nich leci mi woda w rogu, tam mokra ściana, no jak tak żyć? Remontu nie będę robić, jak oni nie ocieplą budynku, bo mi szkoda pieniędzy – mówi Albina Tylus.
- Słaba przegroda, termicznie w budynku jest słabo. Jesteśmy w sporze z ubezpieczycielem. Gdyby te pieniądze były, to ja bym mógł przeznaczyć na ocieplenie tej ściany. Może nie na odbudowę, ale ocieplenie – przyznaje Andrzej Jasiński, burmistrz Miasta i Gminy Mirsk.
Ubezpieczyciel w przesłanym oświadczeniu tłumaczy:
„Nie uznaliśmy kosztu napraw uszkodzeń na kwotę ok. 42 tys. zł., bowiem nie miały związku z wybuchem gazu. Wcześniejsze uszkodzenia potwierdzone są w przekazanym przez Ubezpieczonego dokumencie”.
- Z początku nie zaliczaliśmy się do poszkodowanych. Ale teraz oni są w lepszej sytuacji, bo dostali mieszkania, dostali pieniążki. Myśmy poszli na drugi plan. Ile mieliśmy pieniążków, to na własny koszt remontowaliśmy, żeby na święta wejść, bo już nie miałam gdzie mieszkać. Poszłam do córki na miesiąc, dwa, a mieszkałam prawie rok – podkreśla Halina Hutnik.
- Gmina Mirsk z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego otrzymała środki finansowe w wysokości blisko 45 tys. zł. To były zasiłki dla czterech rodzin, które ucierpiały bezpośrednio w wyniku tego zdarzenia i środki dla 9 rodzin z budynków bezpośrednio sąsiadujących z kamienicą, która uległa zniszczeniu – informuje Sylwia Jurgiel, rzecznik Wojewody Dolnośląskiego.
- Jak żeśmy pościągali te tapety, to się okazało, jakie są luki między ścianami, nad oknami pęknięcia, nie wyglądało to ciekawie. Później się okazało, że trzeba będzie pozrywać podłogi, wyjąć okna, żeby dociągi porobić, to ręce opadły już w ogóle – mówi Ania Ćwikowska.
Jedną z najbardziej poszkodowanych osób w wybuchu była 86-letnia dziś pani Jadwiga Kaliska. W zburzonej kamienicy w centrum miasta miała mieszkanie własnościowe. Burmistrz za prace i wywóz gruzu policzył jej ponad 35 tys. zł. Zaproponował, że za ten dług przejmie udziały w gruncie. Siostra emerytki, która jest jej pełnomocnikiem, uważa, że to niesprawiedliwe.
- Ten grunt został, to jeszcze pozbyć siostrę tego gruntu, to jest bardzo niesprawiedliwe – uważa Krystyna Lasota, siostra pani Jadwigi.
- Jakie można znaleźć rozwiązanie, żeby odbudować budynek, kiedy pani Jadwigi nie stać? Gmina nie może jej fundować odbudowy lokalu, więc zostawiamy dziurę – mówi burmistrz Jasiński i dodaje, że jeśli pani Jadwiga odda grunt, to do mieszkania wróci jako najemca.
Małgorzata Nadybska od 20 lat prowadziła sklep spożywczy w kamienicy. Lokal dzierżawiła od gminy, po eksplozji musiała natychmiast go opuścić. Wyposażenie i towar – wszystko przepadło. Straty szacuje na 20 tys. zł. Nie dostała żadnego odszkodowania. Dzisiaj jest na zasiłku.
- Mąż pracuje, a ja mam kuroniówkę - 700 zł. Ja mam 30 lat pracy i cały czas byłam nauczona pracować, pracować, i to tak ciężko.. Trochę mam żalu do tej naszej władzy, że tak… to wszystko… obojętnie do człowieka, a nasz burmistrz nie da się ukryć... jak nie jesteś ulubieńcem jego, to… Ja tam się nie urodziłam pod szczęśliwą gwiazdą, całe życie mam jakoś tak pod górkę i tak już pewnie będzie do końca – podsumowuje Małgorzata Nadybska.*
* skrót materiału
Reporter: Małgorzata Pietkiewicz
mpietkiewicz@polsat.com.pl