Umierał w męczarniach. Rodzina oskarża szpital
Operacja pęcherzyka żółciowego zakończyła się dla pana Janusza ropniem, krwiakami i miesięcznym konaniem w męczarniach. Po przebytym zabiegu mężczyzna jeszcze kilkukrotnie trafiał do szpitala. W drodze na kolejną wizytę zmarł na podjeździe dla karetek. Sekcja zwłok wykazała w jego ciele litrowy krwiak. Rodzina zgłosiła sprawę do prokuratury. Mimo iż od zgonu pana Janusza minęły już ponad dwa lata, w sprawie niewiele się dzieje, a żaden ze szpitali nie ma sobie nic do zarzucenia.
Janusz Sidor miał 57 lat. W grudniu 2016 roku nagle źle się poczuł. Diagnoza: zapalenie pęcherzyka żółciowego. 15 stycznia trafił do szpitala w Oleśnicy.
- 16 stycznia został zrobiony zabieg laparoskopowy wycięcia pęcherzyka żółciowego łącznie z kamieniami. Następnego dnia, jak zobaczyłam, że mąż ma woreczek z żółcią przy pasie, okazało się, że był bardzo duży wyciek żółci z krwią. I został zrobiony zabieg: endoskopowe protezowanie dróg żółciowych - mówi Lilianna Sidor – żona zmarłego.
Dwa dni później pana Janusza wypisano, ale w domu zaczął gorączkować. Mimo antybiotyku, stan się nie poprawiał. Po telefonicznej konsultacji z lekarzem prowadzącym, wrócił do szpitala w Oleśnicy.
- Został zrobiony tomograf jamy brzusznej, który wykazał rozległy zbiornik krwisto-ropny, bodajże 10 na 7 cm, duży zbiornik - relacjonuje żona zmarłego.
- Ja cały czas po tacie widziałem, że on mi gaśnie w oczach. Przed szpitalem płakałem wielokrotnie. Mówiłem do mamy, że mi się śnią cały czas jakieś klepsydry, nie wiem dlaczego, ale tak mi się śniło - mówi z kolei syn pana Janusza.
W stanie ogólnym dobrym 31 stycznia pana Janusza wypisano do domu. Ale jego stan dalej się pogarszał. Trafił do szpitalu we Wrocławiu.
- Dostał silnego krwotoku, zemdlał, stracił przytomność. Było bardzo dużo krwi, wezwałam pogotowie. Po gastroskopii, która była wykonana tutaj, w tym szpitalu, stwierdzili że "Oleśnica spieprzyła". Dosłownie te słowa i te słowa powtórzył mi mąż - mówi żona zmarłego.
Pan Janusz znowu trafił do Oleśnicy. Wyjęto mu protezę dróg żółciowych i po kilku godzinach wypisano do domu w stanie dobrym. Dwa dni później już nie żył.
- Patrzę, że mu ręce, nogi wykręca, paraliżuje. Zawiozłam prosto pod drzwi, tam gdzie karetki stają. Zaraz tam wybiegli ratownicy, zaczęła się reanimacja, trwała 20 minut. Wyszedł do mnie doktor, powiedział, że niestety, ale mąż nie żyje - relacjonuje pani Lilianna.
Jak mówi Tomasz Słowik z Prokuratury Rejonowej w Oleśnicy, w sprawie zostało niezwłocznie wszczęte śledztwo w kierunku przestępstwa z art. 155 KK, czyli nieumyślnego spowodowania śmierci.
- Sekcja wykazała rozległy krwiak wielkości 1 litra krwi w jamie brzusznej, z ropniami na otrzewnej, przechodzące na jelita, czyli po prostu agresywny bardzo stan zapalny połączony z krwotokiem - mówi żona zmarłego.
Rodzina nie ma wątpliwości, że winę za śmierć ich bliskiego ponoszą lekarze. Opinia biegłych, która kilka miesięcy temu pojawiła się w sprawie, jest bardzo jednoznaczna.
- Biegli stwierdzili jednoznacznie, że gdyby lekarze podjęli stosowne leczenie, stosowną diagnostykę, to od momentu operacji laparoskopowej do dnia 22, czyli tego dnia, kiedy była wyjmowana proteza dróg żółciowych, istniała realna możliwość pełnego, skutecznego zapobieżenia jego zgonowi - twierdzi pani Lilianna.
Dlaczego w żadnym z dwóch szpitali nie zrobiono operacji, kiedy stan pacjenta się nie poprawiał? Próbowaliśmy o to pytać.
Dyrektor szpitala w Oleśnicy: Państwo próbujecie ferować wyroki.
Reporter: My nie ferujemy wyroków, my mamy opinię biegłych, która mówi, że można było zapobiec tej śmierci.
Dyrektor: Dobrze, ale nie będziemy rozmawiać w takich warunkach. Bardzo proszę, proszę wejść.
Reporter: Rozumiem że mogę wejść z operatorem kamery?
Dyrektor: Nie.
Reporter: Dlaczego?
Dyrektor: Bo ja nie wyrażam zgody na filmowanie.
Reporter: Ale jest pan dyrektorem tego szpitala.
Dyrektor: Nie szkodzi.
W przesłanym oświadczeniu tajemnicą lekarską zasłania się także szpital we Wrocławiu. A prokuratorskie śledztwo trwa już ponad dwa lata.
- Moja wiara jest naprawdę bardzo duża w to, że zostanie to wyjaśnione, że może te inne osoby na woreczki żółciowe są bagatelnymi operacjami, wrócą do swoich rodzin, a nie na cmentarz - mówi syn pana Janusza.
ibrachacz@polsat.com.pl