Kosztowny pokaz medyczny. Nie pomógł sąd i komornik
Na początku 2019 r. zajmowaliśmy się firmami, które kusząc bezpłatnymi badaniami medycznymi, sprzedawały starszym osobom sprzęt do tzw. magnetoterapii. Problemy zaczynały się, gdy kupujący chcieli zwrócić produkty. Wtedy kontakt z firmą się urywał. Jak pokazuje przykład nowej bohaterki - pani Danieli - nawet wygrana w sądzie niewiele może zmienić. Bo mężczyzna, na którego zarejestrowana była działalność, wyjechał za granicę.
W Polsce działa kilkadziesiąt firm oferujących paramedyczny sprzęt, przeważnie sprzedają coś, czego klienci nie potrzebują. Kilka miesięcy temu reporterzy Interwencji zaalarmowani przez widzów, wzięli udział w bezpłatnym badaniu.
„Jakbyśmy takich dwóch pacjentów mieli: jeden bierze tabletki, a drugi stosuje medycynę fizykalną. Który z tych pacjentów będzie miał lepsze rezultaty? Medycyna fizykalna!” – mówiono podczas spotkania.
Pani Zofia Kasperek kupiła sprzęt podczas jednego z takich pokazów. Chciała go zwrócić, ale na to nie zgadzał się sprzedawca. Po naszym materiale sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
- Pomagać miało na wszystko. Nie wiedziałam, jak to wygląda, bo gdybym wiedziała, tobym się nie zdecydowała – mówi pani Zofia.
Prowadząca próbowała sprzedać sprzęt również naszemu reporterowi:
- Jeżeli w ogóle kogoś to zainteresowało, to zapytajcie o tzw. „terapie domowe”. Pacjent dostaje sprzęt do domu i pod naszym okiem robi badania kontrolne.
- Nierealne.
- No, realne. 9 lat już tak robimy w Polsce.
- Dobrze, są jakieś wyniki?
- Idą, idą.
- Tutaj jest delikatny stan zapalny w tych lędźwiach.
- Aha.
- Też są zmiany zapalne na stawach, nie wiem, czy to jest praca przy komputerze?
- Mamy tu takie dwa aplikatory, nie? Przykładamy aplikatory. To najlepiej sobie między kolana. Może działać na obydwa stawy kolanowe. Prywatnie 13 tys. zł za taki 4-letni pakiet. Natomiast po refundacji tej 60-procentowej po stronie pacjenta zostaje wtedy 5690 zł.
- A gdybym się później rozmyślił? Jest możliwość jakiegoś odstąpienia, zwrotu?
- Wie pan co? Szczerze, to ja nie miałam pacjenta, który chciałby zrezygnować.
Parę miesięcy po naszym reportażu do redakcji napisała pani Daniela Sobków. 70-latka skarżąca się na bóle żołądka też wzięła udział w pokazie, podczas którego zaoferowano jej sprzęt do magnetoterapii. Zapłaciła za niego ponad 4 tysiące złotych.
- Atmosfera jest taka, że nikt nic nie mówi, każdy słucha. A potem to większość ludzi wyszła. Ja zostałam, bo się bardzo źle czułam, szukałam pomocy. I oni to wykorzystali, bo ja miałam już psychikę bardzo słabą. Oni się ucieszyli, że ktoś gotówką płaci. Przyjechali pod dom i pieniądze wzięli. Przyszłam do domu, zorientowałam się, przemyślałam, że to jednak nie pomoże mi na tyle, na ile ja chcę. Bo ja potrzebuję już pomocy, a to może zadziałać albo nie. Albo pogorszyć też. Zadzwoniłam wtedy do nich, powiedziałam, że oddaję. I wielki krzyk był, że po co ja oddaję, że nikt im nie oddaje. Wiem, że na umowie jest, że można oddać. No i odesłałam w poniedziałek – opowiada pani Daniela.
- Pierwsza rzecz, która się pojawia, to pokaz jest darmowy. Darmowy pokaz, darmowe badanie, ale wtedy już mamy pewnego rodzaju dług, choć sobie tego nie uświadamiamy. Jest jeden element, tzw. zamknięcie sprzedaży i to jest magiczna sztuczka, która często polega na tym, że normalnie to kosztuje 10 tysięcy zł, ale dzisiaj to jest tylko 6 tysięcy. Bo na tym polega sztuczka: na presji czasu, na wywołanych emocjach, a w tym wszystkim zapominamy zadać pytanie: drodzy państwo, to powiedzcie mi, ilu ludzi wyleczyliście tymi magnesami? A tego po prostu nie wiadomo, nikt tego nie weryfikuje – tłumaczy Adam Czajkowski, ekspert ds. technik perswazji.
- Tam się tylko myśli w jedną stronę: że trzeba kupić, trzeba tę terapię stosować i będzie dobrze – mówi pani Daniela.
Gdy pani Daniela odesłała sprzęt, kontakt ze sprzedawcami się urwał. Do dziś nie otrzymała pieniędzy, mimo że sąd wydał nakaz zapłaty. Fikret S., na którego zarejestrowana była firma, wyjechał za granicę. Próbowaliśmy również porozmawiać z jego współpracownicą. Kiedy odwiedziliśmy jej biuro, przekazano nam, że jest na wakacjach.
Sprzęt, który kupiła 70-latka, od 2017 roku został wycofany z obrotu. Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych uznał, że jego użytkowanie zagraża życiu i zdrowiu.
- Okazało się, że sprzęt nic mi nie pomaga i na gastroskopię poszłam. Wyszło, że są wrzody na żołądku i dwunastnicy. Wtedy zrozumiałam, że gdybym tym aparatem się leczyła, to sprawa byłaby dużo gorsza – podsumowuje Daniela Sobków.*
* skrót materiału
jakubhnat@polsat.com.pl