Bez odszkodowania za złamaną rękę

Pani Zdzisława twierdzi, że przewróciła się na nieodśnieżonej gminnej drodze i złamała rękę tak niefortunnie, że już prawie dwa lata nie może odzyskać w niej sprawności. Dlatego wystąpiła do gminy o odszkodowanie. Wójt odmawia, kierując odpowiedzialność na firmę odśnieżającą, a ta - na gminę.

Pani Zdzisława Stasiewska ma 50 lat. Jest na rencie.  Mieszka w miejscowości Grupa w woj. kujawsko-pomorskim razem z mężem chorym na jaskrę, który jest po operacji biodra. Kiedy odwiedzamy ją z kamerą, kobieta jest na skraju wyczerpania. Wszystko przez niemal dwuletnią walkę o zdrowie. Pani Zdzisława walczy o odzyskanie pełnej sprawności w prawej ręce.

- Trudno jest żyć bez prawej ręki. Ani się umyć, ani uczesać, ani umalować. Dla mnie to było jak bez rąk – opowiada.

- Ból żony były niesamowity. Najpierw w szpitalu, a potem w domu przez 7 miesięcy. Ból był nie do opowiedzenia. Do dzisiaj ręka jest spuchnięta – dodaje mąż pani Zdzisławy, pan Tomasz.

Koszmar kobiety zaczyna się 22 stycznia 2018 roku. Około 14:00 kobieta idzie ze schorowanym  mężem na zakupy. Żeby dojść do sklepu, musi przejść przez łącznik między blokami, przy których nie ma chodników.  Formalnie jest to droga należąca do gminy Dragacz. Kobieta i jej mąż twierdzą, że pani Zdzisława potknęła się wówczas na progu zwalniającym i zmiażdżyła rękę.

- To był ułamek sekundy. Zasłoniłam się ręką, żeby nie rozbić głowy i to się wszystko w środku rozprysnęło – wspomina pani Zdzisława.

Po skomplikowanym złamaniu kobieta przeszła dwie operacje. Do dziś ręka nie jest w pełni sprawa. Dlatego chciała dostać odszkodowanie od gminy, jako właściciela drogi. Twierdzi, że nie była ona odśnieżona. Jako dowód małżeństwo pokazuje zdjęcia. Jednak gmina do winy się nie poczuwa. Twierdzi, że za odśnieżanie była odpowiedzialna zewnętrzna firma.

- Mamy karty pracy, które potwierdzają, że dzień przed wypadkiem w godzinach miedzy 9:00 a 11:00 droga była posypana i odśnieżona. W dniu wypadku prace odbywały się w godzinach 11:00 - 13:00 – tłumaczy Dorota Krezymon, wójt gminy Dragacz.

- Oni twierdzą, że dzień wcześniej było odśnieżane, ale dzień wcześniej była niedziela. A oni w niedzielę raczej nie pracują. Jak jechaliśmy już na SOR, to mąż zdążył do gminy zadzwonić, że coś takiego się stało. I oni wtedy zaczęli odśnieżać – twierdzi pani Zdzisława.

- Pani wójt mówi, że jeżeli będzie miała nakaz sądowy, to wypłaci. Tylko teraz proszę sobie wyobrazić sprawę sądową. Przecież ja nie jestem prawnikiem. Ja nie mam szans – komentuje pan Tomasz.

- Ból pooperacyjny jest straszny. Ja po prostu chodziłam na kolanach po sali z bólu. Miałam otwartą ranę. Druga operacja i cięcie w tym samym miejscu. I to się nie goiło. To jest ból gorszy od porodu. Będzie się go pamiętało całe życie – dodaje pani Zdzisława.

Adam. B., właściciel firmy wynajętej przez gminę, nie chciał wystąpić przed kamerą. Jego adwokat twierdzi, że sprzęt odśnieżający wyjeżdżał na drogi za każdym razem po bezpośrednim telefonie od pracownika gminy. To on na bieżąco składał dyspozycje podwykonawcy. Tego dnia, jak twierdzi adwokat, zlecenie na feralną drogę zostało wydane już po wypadku.

 „Spółka wykonując prace związane z zimowym utrzymaniem dróg każdorazowo otrzymywała od upoważnionego pracownika Urzędu Gminy w Dragaczu dyspozycję, z której wynikał m.in. zakres zlecanych prac. Spółka wszelkie dyspozycje wykonywała na czas, w sposób określony w umowie” – przekazał nam pełnomocnik Adama B.

Reporter: Ta firma twierdzi, że zlecenie zostało złożone już po wypadku.

Wójt Dorota Krezymon: Mamy billingi  i mamy karty pracy. 

- I z nich wynika coś innego?

- Tak. No, chyba, że to było drugie zlecenie tego dnia.

- Ci ludzie mają prawo czuć się poszkodowani przez gminę?  

- Nie, absolutnie. Zaproponowaliśmy im pomoc prawną. Bezpłatną.  Przy każdej wizycie powtarzamy, że warto, żeby skierowali sprawę na drogę sądową.

- Największa trudność polega na tym, że jest brak świadków i klasyczny przykład sytuacji: słowo przeciwko słowu – komentuje Jakub Keller, dziennikarz Gazety Pomorskiej.

Pani Zdzisława i jej mąż nie poddają się. Złożyli sprawę do prokuratury.  Twierdzą, że to gmina, jako właściciel drogi, jest odpowiedzialna za wypadek. Liczą też, że nagłośnienie ich sprawy będzie przestrogą dla innych. 

- Wszystkich widzów proszę o jedno: jeżeli cokolwiek stanie się, wypadek, upadek na śniegu, nie wstawać! Leżeć i wołać policję, karetkę, świadków. Myśmy nonszalancko podeszli do sprawy – podsumowuje pan Tomasz.*

mterlikowska@polsat.com.pl

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX