Podejrzewano grypę jelitową, rozwijała się sepsa piorunująca

To przerażające, w jak szybkim tempie sepsa piorunująca odebrała życie dwuletniej Wiktorii z Brodnicy. Dziewczynkę bolał brzuch i miała gorączkę. Lekarka rodzinna wysłała dziecko na badania, podejrzewając grypę jelitową. Następnego dnia rano rodzice pilnie wezwali karetkę, bo dziecko było sine i zimne. Walka o życie Wiktorii trwała w szpitalu do 7:15.

27-letnia Pani Kinga i 31-letni pan Damian z Brodnicy od 7 lat tworzą parę. Dwa lata temu na świat przyszła ich długo wyczekiwana córka Wiktoria. Dziewczynka była radosnym, pogodnym i zdrowym dzieckiem.

- Nie mogłam zajść w ciążę, cztery lata się staraliśmy. To było żywe i szczęśliwe dziecko. W życiu bym nie pomyślała, że w nocy zacznie umierać – opowiada Kinga Iwańska, mama Wiktorii. 

2 września pani Kinga udała się z Wiktorią i roczną córką Zuzią do lekarza rodzinnego, bo jak twierdzi matka, dwulatka skarżyła się na ból brzucha i miała gorączkę. Według pani Kingi, lekarka po badaniu stwierdziła, że Wiktoria ma prawdopodobnie grypę jelitową.

- Doktor ją osłuchała, zajrzała w gardło, zmierzyła jej jeszcze temperaturę i powiedziała mi, że to jest grypa jelitowa, bo teraz panuje ta grypa. Miałam wrócić do domu, zbijać jej gorączkę, zrobić chłodną kąpiel i wyjść trochę na dwór – mówi pani Kinga.

- Zbadałam dziecko. Nie tak, że zajrzałam w gardełko i stwierdziłam, że to jelitówka. Zbadałam dziecko. Było posłuchane, był sprawdzony brzuszek, objawy oponowe. Wszystko. Nie było żadnych cech jakiejkolwiek ciężkiej choroby. Natomiast takich dzieci, które gorączkują, czy przychodzą z gorączką, jest przecież full – tłumaczy lekarka rodzinna.

Pani doktor dała matce skierowanie na badania, na które miała udać się z Wiktorią następnego dnia i odesłała kobietę do domu. Nic nie zapowiadało tragedii, która wydarzyła się nad ranem.
- Nie wiem, może to była piąta rano, jak złapała mnie za rączkę. Ona już miała zimną całą dłoń. Nakryłam ją, bo myślałam, że jest jej zwyczajnie zimno – relacjonuje Kinga Iwańska. 

- Kinga wpadła do nas do pokoju, że Wiktoria jest cała sina, że trzeba zadzwonić po pogotowie – mówi Karolina Zakrzewska, ciocia Wiktorii.

- Zszedłem na dół i naprawdę bardzo długo czekałem, zanim przyjechali – dodaje Damian Duriś, tata Wiktorii.

Ratownicy od razu zabrali dziecko do szpitala.

- Pani doktor weszła na tą izbę i krzyknęła: o Jezu, to jest sepsa. Dziecko zabrali mi z rąk.  Później widziałam, jak sanitariusz biegł z jakimś kartonem leków, później z maszyną do reanimacji. Wiem, słyszałam na pewno, że była podłączona pod jakąś maszynę, bo żeśmy słyszeli na korytarzu bicie serduszka naszego dziecka. Później zamknęli drzwi i była tylko cisza – mówi pani Kinga.

3 września o 7:15 lekarze stwierdzili zgon dziecka. Przyczyną śmierci była sepsa piorunująca, spowodowana infekcją meningokokową – bakteria jest przenoszona drogą kropelkową.

- Wyszła pani doktor i powiedziała: nie udało się uratować waszego dziecka. Nie rozumiałam, co ona do mnie mówi w ogóle. Dopiero jak mi powiedziała, że mam iść się z nią pożegnać, bo ona tam leży, to dopiero do mnie dotarło, że moje dziecko nie żyje – wspomina Kinga Iwańska, mama Wiktorii.
- Z początku nie wierzyłem, bo tak jakby powiedziała żartem, to nie wierzyłem. Dopiero wszedłem, jak była zawinięta kocykiem, bo nie dałbym rady – dodaje Damian Duriś, tata Wiktorii.


Rodzina zastanawia się, dlaczego ratownicy medyczni nie poinformowali szpitala, że jadą z dziewczynką z podejrzeniem sepsy.

- Moim zdaniem oddział powinien być już gotowy. Ratownik na pewno to poznał – uważa Karolina Zakrzewska, ciocia Wiktorii.

Według rodziców Wiktorii pierwsze zgłoszenie na telefon alarmowy wykonali o 5:23. Szpital w Brodnicy przyjął dyspozycję dopiero o 5:35. Każda minuta była walką o życie dziewczynki. Zapytaliśmy przedstawicieli szpitala o przebieg akcji ratunkowej oraz dlaczego nie udało się uratować dwuletniej Wiktorii.

- Rodzice zgłosili zdarzenie do dyspozytorni w Toruniu o 5:34. Nam zostało to przekazane do Brodnicy o 5:35. Zespół ratowniczy wyruszył o godz. 5:36. W miejscu zamieszkania zespół pojawił się o 5:39. W ciągu 13 minut już było przekazane lekarzom i podjęte zostały badania medyczne – mówi Dariusz Szczepański, dyrektor ZOZ w Brodnicy.

- Dziecko było z postępującymi zaburzeniami świadomości. Mimo podjętej akcji reanimacyjnej, wszelkie działania okazały się bezskuteczne i nastąpił zgon – dodaje Krzysztof Mitura, zastępca dyrektora ds. lecznictwa ZOZ w Brodnicy.

Szpital w Brodnicy skierował sprawę do prokuratury, aby wyjaśnić przyczynę śmierci Wiktorii. Według lekarzy jedyną szansą na uniknięcie tej tragedii byłoby wykonanie odpłatnego szczepienia przeciw meningokokom.

- Może gdybym ja jako matka zareagowała, może gdybym nie posłuchała lekarza rodzinnego, może gdybym sama się skierowała z nią do szpitala… Może byłoby inaczej – zastanawia się Kinga Iwańska, mama Wiktorii.*

emlodziankowska@polsat.com.pl

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX