Wakacje zamieniły się w koszmar. Przez strajk w hotelu w Turcji
Wielkie rozczarowanie po wakacjach all inclusive w Turcji. Do naszej redakcji zgłosiło się kilkadziesiąt osób niezadowolonych z pobytu w 5-gwiazdowych hotelach jednej z sieci w Turcji. Na miejscu zastali obdarte ściany, brudne kanapy, zniszczone leżaki, bezpańskie psy i koty biegające po obiekcie, a przede wszystkim braki w dostępie do wody i jedzenia.
To miały być wakacje marzeń. Kilkadziesiąt osób ze swoimi rodzinami z całego kraju wykupiło wakacje w biurze podróży. Za wyjazdy płacili od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Mieli spędzić urlop w ekskluzywnym hotelu w Turcji.
- Z sieci dowiedzieliśmy się, że hotel zmienił nazwę i właściciela. W internecie wrzało na temat tego, co w tym hotelu się dzieje i napisaliśmy też do organizatora, czyli Itaki. Otrzymaliśmy zapewnienia i telefonicznie, i mailowo, że w hotelu absolutnie nic się nie dzieje, że rzeczywiście panowały tam przez moment strajki, ale wszystko wróciło do normy – opowiada Weronika Florkowska.
- Lecieliśmy tam z dziećmi, których bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Przyjechaliśmy na miejsce i zaczął się horror – dodaje inny turysta Michał Królikowski.
Klienci biura podróży czują się pokrzywdzeni. Niektórzy z nich spotkali się z nami w Poznaniu i Katowicach. Opowiadają, że byli w szoku, kiedy zobaczyli swój 5-gwiazdkowy hotel.
- Kolacja wyglądała w ten sposób, że drapały mnie trzy koty, kiedy jadłem, bo też się prosiły o jedzenie – mówi Marcin Jędrzejczak.
- Upał 36 stopni, nie mamy pokoi, wchodzimy do pokoju po 2 godzinach kłótni, a tam brud, pościel dzieci brudna, my bez pościeli, łóżko uplamione krwią, wszędzie pajęczyny. Wszyscy ludzie z obsługi mówili nam tylko „no money, no money”, „finish”, to są słowa, które słyszeliśmy kilka razy dziennie – opowiada Paweł Florkowski.
- Zwracaliśmy uwagę na każdą sytuację, ponieważ bezdomne psy chodziły przy basenie, piły z niego wodę, siadały na leżaki. Dzieci tych psów się bały – relacjonuje Michał Królikowski.
Rodzina Jarosława Antolaka zapłaciła za pobyt w hotelu zdrowiem. - Ja skończyłem z zapaścią, dwa dni później córka zaczęła wymiotować, dostała biegunki. Warunki sanitarne były koszmarne – ocenia.
- Na „stołówce zakładowej” toczyła się bitwa o jedzenie. Na śniadanie brakowało masła, nie było jedzenia dla dzieci, po jogurty chodziłem do sklepu. Plaża miała być piaszczysta, a okazała się skalista z kamieniami, z kostką brukową i z połamanymi parasolami oraz leżakami. Ludzie spoza hotelu wchodzili do hotelu, bez bransoletek po jedzenie, na basenach przebywali, molo było niepozabezpieczane – dodaje Arkadiusz Jętrzalik.
Warunki w hotelu przeraziły urlopowiczów. Spisali wszystkie skargi i wręczyli rezydentowi, ale według nich to nic nie pomogło. Jeszcze w czasie pobytu pisali reklamacje do biura podróży.
- Prosząc o wodę na stołówce, słyszeliśmy: „no water”. Skończyło się pepsi, skończyły się alkohole, skończył się lód, skończyło się wszystko. Poprosiłem panią rezydent o przeniesienie nas wszystkich do innego hotelu lub powrót do kraju. Powiedziała, że nie może nam tego zapewnić. Pani z Centrum Obsługi Klienta zapewniła mnie, że ma informacje od pani rezydent, że nie ma żądnych zastrzeżeń. Miała oddzwonić za dwie godziny. Nie oddzwoniła – opowiada Andrzej Bondos.
- Po części przyznają się do winy, przyznają bon w wysokości 400-500 zł w ramach zadośćuczynienia i mają nadzieję, że pobyt był udany – dodaje Paweł Florkowski.
Biuro podróży przesłało nam wiadomość mailową, w której tłumaczy, że „niedogodności, jakie dotknęły naszych klientów w hotelach należących do sieci Roxy zostały spowodowane niewystarczającą ilością personelu. (…) Otrzymane reklamacje rozpatrujemy trybem indywidualnym, stosownie do każdej rezerwacji.”
Polscy turyści uważają, że ich wymarzone wakacje zostały zniszczone przez biuro podróży. Mają żal o to, jak zostali potraktowani. Zapowiadają walkę o zadośćuczynienie.
- Chcielibyśmy zaapelować do wszystkich turystów, którzy planują lub wykupili wcześniej wycieczki lub byli na wakacjach w tej sieci hoteli: bardzo prosimy o skontaktowanie się z nami poprzez media społecznościowe, musimy się zebrać w dużą grupę i iść z tą sprawą do przodu – mówi Andrzej Bondos.*
* skrót materiału
atrela@polsat.com.pl