Ukradł koparkę wartą 200 000 zł i sprzedał na Węgry
Dominik Długosz z okolic Bochni padł ofiarą oszusta, który wynajął jego wartą ok. 200 000 zł koparkę, a następnie sprzedał. Sprzęt miał nadajnik GPS. Pan Dominik odnalazł go na Węgrzech, u mężczyzn, który nabył go w dobrej wierze. Efekt jest taki, że sprzęt od stycznia stoi na policyjnym parkingu i czeka na ustalenie, komu powinien zostać wydany.
Razem z bohaterem naszego reportażu – Dominikiem Długoszem jesteśmy w Budapeszcie. Towarzyszymy mu chcąc pomóc w odzyskaniu należącej do niego minikoparki, którą stracił w wyniku działań oszusta. Historia ma swój początek w Polsce.
- Chciałem, żeby koparka była moim dodatkowym źródłem dochodu. Kosztowała 210 tys. zł netto. Do tej pory nie było żadnego problemu z wynajmem. Zawsze ta maszyna jechała, zarabiała, te pieniądze spływały, a maszyna do mnie wracała – opowiada pan Dominik.
W styczniu tego roku do pana Dominika zgłosił się człowiek, który dopełniwszy wszelkich formalności i wypożyczył sprzęt. Pan Dominik śledząc sygnał z nadajnika GPS szybko zorientował się jednak, że jego koparka wcale nie pojechała w miejsce, które klient deklarował jako plac budowy.
- Miała jechać do Piotrkowa Trybunalskiego, a zatrzymała się wcześniej, koło Radomska. Kontrolnie wykonywałem do niego jakieś tam telefony, raz na jakiś czas. Nie dawałem po sobie poznać, że wiem gdzie ta maszyna jest temu wynajmującemu, bo po prostu czekałem na rozwój sytuacji. Nie zakładałem od razu, że to złodziej – opowiada pan Dominik.
- Po około miesiącu maszyna znów zaczęła się przemieszczać. - Otworzyłem GPS i widzę, że zmierza w kierunku Gliwic, za chwilę odświeżam i ona już jest na granicy z Czechami – relacjonuje pan Dominik.
Mężczyzna niezwłocznie udał się na policję i opowiedział o całej sytuacji. Niestety, funkcjonariusze ograniczyli się jedynie do przyjęcia zawiadomienia. Dominik Długosz postanowił więc szukać sprzętu na własną rękę.
- Była godz. 22:00, złożyłem zeznania, w międzyczasie teść ze szwagrem pojechali za nadajnikiem GPS w kierunku Czech. Niestety, sygnał na granicy Czech ze Słowacją się urwał. Jak się okazało wcześniej (koło Radomska) maszyna stała na posesji kobiety, która twierdzi, że żadnych korzyści z tego nie miała. U niej na posesji dokonała się też transakcja: maszynę zakupił obywatel Węgier. Całe szczęście, że ta kobieta tyle miała rozumu, że spisała z dowodu zarówno Węgra, jak i Polaka sprzedającego maszynę. Dzięki temu miałem dowiedziałem się adres Węgra. Następnego dnia pojechałem tam – mówi pan Dominik.
- Pojechaliśmy taką mocną ekipą, bo nie wiedzieliśmy co się będzie działo. Myśmy byli nastawieni, że to była zuchwała kradzież. Okazało się, że człowiek był spokojny, przyniósł zaraz umowę i pokazał, że on to kupił – dodaje Tomasz Długosz, brat pana Dominika.
Węgierska Policja zabezpieczyła koparkę i umieściła na policyjnym parkingu. Sprzęt stoi tam od stycznia. W tej chwili jednak zarówno Dominik Długosz, jak i węgierski nabywca koparki walczą o to, komu należy go wydać. Dokładnie nie wiadomo jak długo jeszcze może potrwać ta batalia.
- Maszyna była oferowana w internecie jako, że jest od właściciela. Przekazano mi, że jadę do domu właściciela po maszynę, że będzie w domu jego żona, która mi ją sprzeda. Ja to kupiłem w taki sposób, że nie mogłem wiedzieć i policja też to sprawdzała, że nie mogłem wiedzieć, że to jest kradzione. To jest wasze, ale ja też za to zapłaciłem – tłumaczy węgierski nabywca, który zapłacił złodziejowi 18,5 tys. euro.
Niestety budapeszteńska policja odmówiła nam wypowiedzi przed kamerą, tłumacząc, iż śledztwo jest prowadzone przez stronę polską. Dominik Długosz w dalszym ciągu musi spłacać kredyt za koparkę, a polska prokuratura niestety nie jest w stanie jakkolwiek mu pomóc ją odzyskać. Sprawca – Henryk W. pozostaje nieuchwytny.
- W świetle prawa polskiego, a konkretnie art. 169 kodeksu cywilnego, pokrzywdzony – Dominik D. nadal jest właścicielem. Kwestia ewentualnych roszczeń obywatela węgierskiego do oszusta, który zbył mu taką rzecz z wadą prawną, pozostaje otwarta – informuje Mieczysław Sienicki z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
- Gdyby wszedł pan do banku i wziął 200 tys. zł w gotówce, to od razu by pana skuli, a tutaj udają wszyscy, że nic się nie stało – komentuje Tomasz Długosz, brat pana Dominika.
- Na początku czułem się dumny, że znalazłem swoją maszynę i nawet policjanci mi gratulowali śledztwa. No, ale w tym momencie z tego, że są tam mili ludzie i mi gratulują śledztwa nic nie wynika – podsumowuje pan Dominik.*
* skrót materiału
jkasia@polsat.com.pl