Koszmarne zabiegi kosmetyczne. Ryzykowały zdrowiem

- Całe dnie chodziłam w piżamie i patrzyłam w lusterko. Miałam nadzieję, że jutro wstanę i będzie lepiej, ale nie było - opowiada pani Marlena, która przeżyła piekło po zabiegu wstrzyknięcia kwasu hialuronowego. Do dziś nie wie, co miała pod skórą. Pani Laurze kosmetyczka wbiła 11 dużych igieł w twarz w ramach tzw. liftingu nitkowego. Również skończyło się dramatycznie.

Dwa lata temu pani Marlena zdecydowała się skorzystać z usług jednego z salonów kosmetycznych w Płocku. Za tę decyzję kobieta do dziś płaci bardzo wysoką cenę.

– Została poddana zabiegowi iniekcyjnemu, wprowadzenia kwasu hialuronowego, który miał być tym kwasem hialuronowym jednak okazało się, że była to substancja niewiadomego pochodzenia – mówi mec. Sławomir Wolfram, adwokat pani Marleny

– Zaraz po zabiegu dobrze się czułam. Dopiero koło godziny 16 zaczęła boleć mnie strasznie głowa i cała twarz zaczęła robić się czerwona – wspomina pani Marlena.

Kobieta trafiła na SOR, gdzie jej stan konsultowało wielu lekarzy i – jak opowiada - tak naprawdę nie wiedzieli, co robić.

- Odesłali mnie na dermatologię, tam lekarz też nie bardzo wiedział, co w takim przypadku i wróciłam z niczym. Ustaliliśmy, że mam szukać lekarza chirurga-plastyka, lekarza medycyny estetycznej, który po prostu się w tym specjalizuje – mówi.

- Tu mieliśmy do czynienia głównie z problemami wynikającymi z obecności dziwnego materiału, do końca nie jestem w stanie określić jego charakteru, w tkankach. Zmiany, które wyjątkowo oszpecały były w zakresie prawej powieki dolnej i zostały usunięte, bo samo by to nie zniknęło. Jedna zmiana z czoła też została usunięta – tłumaczy dr Waldemar Jankowiak z Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej.

Odwiedziliśmy salon kosmetyczny, z którego usług korzystała pani Marlena, ale nikt nie chciał z nami rozmawiać. Kazano nam go opuścić.

- Ja pół roku nie wychodziłam z domu, pół roku byłam na zwolnieniu. Pracuję jako specjalista ds. reprezentacji i reklamy. Nie byłam w stanie spojrzeć komukolwiek w oczy – mówi pani Marlena.

- Wprowadzanie w tkanki twarzy różnego typu wyrobów jest zabiegiem niezwykle niebezpiecznym. Prosty zabieg wprowadzania tego typu materiałów w zmarszczki na czole może się skończyć przedostaniem przez tętnice siatkówki i doprowadzić do ślepoty – ostrzega dr Waldemar Jankowiak z Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej.

Kolejną bohaterką naszego reportażu jest pani Laura. W jej przypadku wizyta u kosmetyczki mogła kosztować nawet życie.

- Zależało mi na tym, żeby sobie wyszczuplić twarz, poprawić zmarszczki na czole i powiększyć trochę usta. Pani, tak jak stała w dresie, po prostu przystąpiła do tego zabiegu. Polegał on na wprowadzeniu tych nici hakowych (pod skórę – red.) – opowiada pani Laura.

- Kuriozum, w które trudno uwierzyć. Miała to wprowadzone przez miejsce, gdzie są włosy, przez włosy. Doszło do zakażenia tych nici, z tego zrobił się jeden wielki, zapalny konglomerat ropiejący – tłumaczy dr Jankowiak.

- W momencie, kiedy ta pani wprowadziła pierwszy hak, zaczęłam krzyczeć, że wbiła mi się w bębenek uszny, że ból jest nie do zniesienia i że ja już nie chcę mieć tego wykonywanego. Powiedziała, że nie można już tego przerwać. Wbijała się, było słychać odgłosy jak to strzela wszystko.

Ból był nie do opisania. Nie powiedziała mi ile wprowadzi haków, ale łącznie za pierwszym razem wprowadziła 11 haków – wspomina pani Laura.

- Akurat u tej osoby to nie miało prawa dać żadnego efektu z powodu takiej czy innej budowy anatomicznej. To po prostu nie miało żadnych szans powodzenia poza być może zarobieniem pieniędzy – uważa dr Jankowiak.

- W momencie kiedy widziała, że jeszcze nie uzyskała efektu wysmuklenia tej twarzy powiedziała, że wprowadzi mi jeszcze kwas hialuronowy w brodę, żeby ją wysunąć do przodu, żeby był efekt lepszy. Cały zabieg może trwał z 25 minut. Kosztował 3860 zł – dodaje pani Laura.

Nasza wizyta w salonie kosmetycznym, z którego usług korzystała Laura zakończyła się tak samo jak w poprzednim.

- Ta pani trafiła w dość poważnym stanie ogólnym i miejscowym. Nie wiele brakowało, bo robiliśmy badanie, by podczas wprowadzania tej nici, a to się robi przy pomocy takiej dosyć grubej igły, doszłoby do uszkodzenia tętnicy skroniowej. I teraz proszę sobie wyobrazić uszkodzenie grubej tętnicy skroniowej na fotelu kosmetycznym w gabinecie. Powiem panu, że ja miałbym problem z zatamowanie takiego krwawienia, wiedząc dokładnie co z tym zrobić – mówi dr Jankowiak.

Obie kobiety trafiły pod opiekę dr Waldemara Jankowiaka, zdaniem którego jakiekolwiek zabiegi z użyciem igieł mogą wykonywać jedynie odpowiednio przeszkoleni lekarze. W obu sprawach śledztwo prowadzi prokuratura. Zarówno pani Marlena, jak i pani Laura do dziś leczą się.

- Osoba, która nie jest lekarzem nie powinna wykonywać zawodów lekarskich, w sumie chirurgicznych. Nie ma żadnego znaczenia czy ta osoba jest kosmetyczką, fizjoterapeutką, pielęgniarką, kosmetologiem. Nikt nie ma takich uprawnień – tłumaczy doktor Jankowiak.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX