„Elki” stoją na parkingach. Branża umiera
Uderzenie koronawirusa sprawiło, że szkoły nauki jazdy niemal całkowicie wstrzymały działalność. Niektóre prowadzą jeszcze kursy online, ale brakuje jazd, brakuje nowych klientów, a więc brakuje przychodu. Sprawdziliśmy, jak jest źle.
Maciej Kulka jest właścicielem szkoły nauki jazdy w Lublinie. Działalność gospodarczą prowadzi od 26 lat. Rodzinna firma pana Macieja nigdy nie miała problemów finansowych. Teraz przedsiębiorca musi stawić czoła kryzysowi, by uniknąć bankructwa.
- W takiej sytuacji jak nasz ośrodek znajduje się kilka tysięcy ośrodków. To jest ponad 24 tysiące instruktorów nauki jazdy, którzy w zasadzie zostali z niczym. Nie mamy przychodu, nie mamy nowych klientów. Nawet jakby ktoś chciał zapisać się na kurs prawa jazdy, to nie ma takiej możliwości – mówi.
50-latek, podobnie jak inni właściciele tzw. elek, ograniczył swoją działalność. Zmusiła go do tego sytuacja związana z pandemią i zamknięciem wojewódzkich ośrodków ruchu drogowego oraz wprowadzeniem kwarantanny.
Kursanci nie przychodzą na wykłady, a instruktorzy do pracy. Walcząc o utrzymanie na rynku pan Maciej prowadzi wykłady online.
- Próbujemy się ratować, ale sytuacja jest dramatyczna. W tym tygodniu mieliśmy utarg. Ktoś wpłacił 150 złotych. To jest cały utarg tego tygodnia - alarmuje.
To firma rodzinna, dzięki panu Maciejowi jego rodzicom, żonie i synowi istnieje na rynku już 26 lat. - Tak naprawdę mamy około 60 tysięcy samych kosztów miesięcznie. Czy jest klient czy go nie ma. Dowiadujemy się od towarzystw leasingowych, że bardzo chętnie odroczą nam termin spłat rat, ale odsetki i tak będziemy musieli płacić – tłumaczy.
- Koszty mamy z tytułu leasingów samochodów, czynsz musimy płacić za wynajem biura, sali wykładowej, placów. To są stałe koszty, a nie ma jazd. Nie mamy z tego powodu żadnych dochodów. Czyli zapasy gotówki się nam skończą – mówi Alfred Walczak, właściciel szkoły nauki jazdy.
- Rachunki i koszty trzeba ponosić, a nie będzie przychodu. To jest najpoważniejsze zagrożenie – dodaje Dariusz Jodłowski, prezes pracodawców Lubelszczyzny Lewiatan.
Panu Marcinowi pozostały starania o wakacje kredytowe w bankach i urzędzie skarbowym. W Lublinie przedsiębiorcy mogą także liczyć na pomoc magistratu.
- Nikt się o nas nie upomina, nikt o nas nie walczy. Nie ma formalnego zakazu prowadzenia działalności gospodarczej, to też jest bardzo dziwne. Gdyby rząd ogłosił stan klęski żywiołowej albo stan wyjątkowy, wtedy wszyscy mielibyśmy zakaz prowadzenia firmy, zakaz chodzenia po ulicach – mówi Maciej Kulka, właściciel szkoły jazdy.
- Jak się płaci „piątkę” ZUS-u miesięcznie, to za trzy miesiące będę musiał zapłacić 15 plus 5, czyli 20 tys. zł. Jest to dobijanie leżącego, żadna pomoc – dodaje Mirosław Małecki z Polskiej Federacji Szkól Kierowców..
- Musimy opracować system pomocy dedykowany konkretnym przedsiębiorcom. Musimy się oprzeć o pewne dane. Takie, jak spadek przychodów, musimy ustalić w jaki sposób obiektywnie każdego przedsiębiorcę traktować, indywidualnie – tłumaczy Mariusz Szymczyk, wiceprezydent Lublina.
Właściciele szkół nauki jazdy błagają o pomoc. Liczą, że przerwa w prowadzeniu działalności ich ośrodków nie potrwa zbyt długo i uda im się utrzymać płynność finansową. Są gotowi na wszystko, byleby uniknąć bankructwa.
- Wszystko na to wskazuje, że do maja będziemy stali. I to spowoduje, że się nie podniesiemy. Tu nie chodzi, że źle zaplanowaliśmy swój biznes. Nie byliśmy w stanie tego przewidzieć – podsumowuje Maciej Kulka, właściciel szkoły jazdy.