Żył równocześnie z czterema kobietami. Tropem tulipana z Dolnego Śląska

Tomasz K. to Tulipan z Dolnego Śląska, który przez kilkanaście lat żył w związku z czterema kobietami i ma z nimi czworo dzieci. Przez te wszystkie lata kobiety o tym nic nie wiedziały. Mężczyzna brał pełnomocnictwa do zarządzania ich majątkiem i namawiał na branie kredytów. W ten sposób dom straciła pani Aneta. Tomasz K. jest na wolności i układa sobie życie z nową partnerką.

Pani Anna Chmielewska ma 49 lat, Tomasza K. poznała 13 lat temu. Wtedy żył pod innym nazwiskiem i przedstawiał się jako Tomasz M. Zmienił je, gdy na jaw wyszła jego przeszłość. Mają razem dziecko, 10-letnią Wiktorię.

- Zasypywał mnie kwiatami, różami… Sąsiadka mówiła, że były większe od niego.

Zachowywał się jak normalny partner. Wyjeżdżał do pracy, jak każdy inny mężczyzna – wspomina pani Anna, która w związku z Tomaszem K. żyła 9 lat.

Pani Aneta Oprysk poznała Tomasza K. w 2000 roku. Sześć lat później na świat przyszedł ich syn - Mikołaj, który cierpi na zespół Downa. Dziś Tomasz K. nie przyznaje się do syna. Nie ma z nim kontaktu, nie płaci alimentów. Z panią Anetą tworzył związek przez 17 lat.

- Ciągle interesy jakieś prowadził, które mu nie pozwalały na to, żeby więcej z nami czasu spędzać.

Raz byliśmy tylko na takim wspólnym wyjeździe, jak syn miał 10 miesięcy. Po latach dowiedziałam się, że w podobne miejsca po prostu jeździł i inne osoby tam zabierał – wspomina pani Aneta.

Pani Anna pokazuje nam jej wspólne zdjęcie z Tomaszem K. z włoskiego Livigno. - Ja byłam z nim tam w 2008 roku, jak się okazało, w 2007 roku też był w tym samym miejscu, tyle że z Anetą - mówi.

W 2009 roku Tomasz K. otrzymał od pani Anny upoważnienie do zarządzania majątkiem. Zaciągnął wówczas pożyczkę na kwotę blisko 900 tysięcy złotych, a zabezpieczeniem był dom pani Anny. Tego samego dnia zaciągnął też kredyt na 400 tysięcy złotych, pod zastaw domu pani Anety.

- Dom jest w egzekucji, tak naprawdę za długi K. Dowiedziałam się też dopiero w 2011 czy 2012 roku, kiedy dostałam wezwanie do opuszczenia domu, że on nie jest właściwie mój, że został przewłaszczony – opowiada Anna Chmielewska.

- W 2014 roku dostałam pismo od komornika, niestety o wszczęciu egzekucji. Zamówiłam wgląd w akta i się dowiedziałam, co się stało. Tomek pożyczył prawie 400 tysięcy zł, plus odsetki bardzo wysokie. Wierzyciel sprzedał dom i musiałam się z dzieckiem wyprowadzić – mówi Aneta Oprysk.

- Jest to klasyczny przykład oszustwa matrymonialnego. To bardzo specyficzne przestępstwo, związane z wykorzystaniem ludzkich uczuć, następnie uzależnieniem takiej osoby o charakterze emocjonalnym – ocenia Ernest Ziemianowicz, prawnik reprezentujący Annę Chmielewską.

Tomasz K. miał żyć równocześnie z czterema kobietami. Według prokuratury namawiał je, by zabezpieczały swoim majątkiem brane przez niego kredyty i same pożyczały mu pieniądze. We wrześniu 2019 roku mężczyzna trafił do aresztu, bo kontaktował się ze świadkami. Wyszedł dwa miesiące później, po wpłaceniu 200 tysięcy złotych kaucji. Kwota wszystkich wyłudzeń to prawie 10 milionów złotych.

- Uznano, że oskarżony kontaktował się ze swoim dzieckiem. Decyzja w przedmiocie środka zapobiegawczego nie może zaś ingerować w konstytucyjnie zagwarantowane prawo dziecka do widzeń z rodzicem – tłumaczy Witold Franckiewicz, rzecznik Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.

- Pokrzywdzone nie są w stanie zrozumieć, że to tymczasowe aresztowanie nie jest stosowane. Trzeba pamiętać, że biorąc pod uwagę skalę popełnianych przestępstw i kwoty, które stanowią szkodę, że takie oszustwo jest zagrożone karą nawet do 8 lat pozbawienia wolności – mówi Ernest Ziemianowicz, prawnik reprezentujący Annę Chmielewską.

- Z synem nie ma on kompletnie żadnego kontaktu. Powinien płacić miesięcznie 1500 zł alimentów. W tej chwili ma prawie 60 tysięcy zadłużenia. Żyje na wysokim poziomie. Na wpłacenie 200 tysięcy zł kaucji pieniądze ma, ale nie żeby dziecku zapłacić - przyznaje pani Aneta.

W kartotece Tomasza K. znajdujemy kilkanaście wyroków za różne oszustwa. Dziś żyje już w nowym związku. Próbowaliśmy z nim porozmawiać, ale chwilę po tym, gdy pojawiliśmy się przed domem, na miejsce przyjechała policja.

- Jedna z osób, której to powiedziałam, to mówi: Boże, pani Anno, przecież ja nie jestem w stanie ogarnąć żony i dwójki dzieci, a co dopiero tyle kobiet, tyle dzieci. I to nie jest związek i kochanka. Tylko to są normalne rodziny – mówi Anna Chmielewska.

Oglądaj inne reportaże tego reportera

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX

 

XXXX XXXXXXX XXXXXX XX XXX XXX XXXX XXXX XXXXX

 

XXX XXXX X XXXXXXX XXXXXXXX XXXXXXX X XXXXX