Nowotwór i pożar domu. Rodzina w potrzebie
46-letnia Sylwia Lewandowska ponad dekadę temu przyjechała do Sarbinowa, by wraz z synem rozpocząć nowe życie. Z oszczędności rozpoczęła budowę wymarzonego domu. Niestety w 2009 roku syn ciężko zachorował. Diagnoza była jak wyrok: guz mózgu. Niedawno na rodzinę spadł kolejny cios.
- Ja byłem sportowcem, chodziłem do szkoły sportowej. To były sztuki walki. Moje ataki epilepsji były kiedyś przeze mnie nazywane deja vu. Czułem się, jakby już coś się stało. I w końcu stało się tak, że traciłem przytomność. Początkowo zażywałem wszystkie leki, ale efektów nie było. Teraz jest lepiej, ale to nie wszystko. Walka trwa – mówi Damian Cękała-Lewandowski, syn pani Sylwii.
- Syn ma ataki epilepsji. Teraz miał w nocy kilka, budzę się natychmiast i go ratuję – tłumaczy pani Sylwia.
- Sytuacja nie jest najlepsza. Damian ma glejaka, padaczkę, Sylwia jest jego jedynym opiekunem, więc jest jej bardzo ciężko – przyznaje Paulina Majewska, przyjaciółka pani Sylwii.
Leczenie Damiana do dziś jest głównym wydatkiem w i tak skromnym budżecie Lewandowskich. 21-latek stara się pomagać matce. Latem prowadzi na plaży stoisko z napojami.
- Budowaliśmy sobie powolutku ten dom. Powolutku, bo syn nam się rozchorował na nowotwór, więc wszystkie pieniądze, które mieliśmy przeznaczone na budowę, przeznaczyliśmy na ratowanie go, na leczenie. Postawiliśmy sobie mały domek, który teraz latem chcieliśmy wynajmować i powolutku budowaliśmy sobie metodą gospodarczą ten duży dom – tłumaczy pani Sylwia.
Od 10 lat celem dwuosobowej rodziny jest dokończenie budowy domu. Niestety w marcu na Lewandowskich spadła kolejna tragedia. W pożarze stracili dorobek całego życia.
- Początkowo był taki mocny huk. Nie wiedzieliśmy, co się stało. A okazało się, że prawdopodobnie zawalił się nasz komin – mówi Damian.
- Wyszłam na dwór i zobaczyłam, że pali się dach. Wtedy była już totalna panika. Polewaliśmy wodą, syn przyniósł drabinę i gaśnicę z auta, ale niestety to nic nie dało. Pożar był coraz większy. Wbiegłam do góry na poddasze, tam było już całkowicie czarno – wspomina pani Sylwia.
Lewandowscy zostali bez dachu nad głową. Z pomocą przyszli mieszkańcy Sarbinowa i internauci, którzy zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Pani Sylwia z synem otrzymali też schronienie w miejscowym hotelu. Niestety to tylko kropla w morzu potrzeb.
Rodzina nie rezygnuje z dalszej walki. Postanowiła, że sama dokończy budowę domu.
- Wielu ludzi się zainteresowało nami, nawet do nas przyjechało. Oprócz tego była sama zrzutka, każdy grosz był na wagę złota. Przywożono nam sporo ubrań, sporo rzeczy do jedzenia, bo straciliśmy wszyściutko. Ja byłem w samej piżamie – opowiada Damian.
- Potrzebne są pieniądze z racji choroby Damiana i racji tego pożaru. Jest dom, który potrzebuje materiałów budowlanych, fachowców i pieniędzy. To jest najważniejsze w tym momencie. Leki Damiana są bardzo drogie, ich miesięczny koszt jest ogromny, to około 5 tysięcy złotych – mówi Paulina Majewska, przyjaciółka pani Sylwii.
Lewandowscy kolejny raz zaczynają od zera. Mają nadzieję, że teraz wszystko się uda, a o nieszczęściach, które do tej pory ich spotkały, będą mogli zapomnieć.
- Wszystko kręci się wokół syna, wokół budowy. Cieszymy się, że mamy nocleg i wyżywienie w hotelu. Nie załamaliśmy się – mówi pani Sylwia.
- Cały czas wpadają nam kłody pod nogi, ale działamy, idziemy do przodu – dodaje Damian.
Jeżeli chcą Państwo pomóc, prosimy o kontakt z redakcją: 22 514 41 26, interwencja@polsat.com.pl