Protesty na granicach. Ludzie chcą jeździć do pracy
- Jesteśmy bez środków do życia, bez leczenia, mamy dzieci – biją na alarm Polacy mieszkający przy granicy z Czechami, gdzie na co dzień pracują. Z powodu koronawirusa muszą zostać w domu. Każde przekroczenie granicy wiąże się bowiem z obowiązkową, dwutygodniową kwarantanną. W miniony weekend z tego powodu protestowano na wielu przejściach granicznych.
Kudowa Słone, przejście graniczne. Byliśmy z kamerą podczas jednego z wielu protestów na granicach Polski. Ludzie, którzy pracują w przygranicznych czeskich lub niemieckich miastach, żądają otwarcia dla nich granic. Chcą wrócić do pracy.
- Razem z partnerem pracujemy w jednej firmie, jeżeli obydwoje stracimy pracę, zostaniemy bez środków do życia. Nasze dzieci nie będą miały co jeść – mówi jedna z protestujących kobiet.
- Wypłaty z marca jeszcze przyszły, ale za kwiecień nie będzie nic. Dużo rodzin jest takich, które zostały bez środków do życia – słyszymy na demonstracji.
- Wczoraj dzwonił do mnie mój majster i nie ma problemu, oni są przygotowani. Mają maseczki, odzież ochronną, środki dezynfekcji, chcą pomału ruszać z produkcją. Odstępy, to jest wszystko do ogarnięcia. Ale do naszych rządzących chyba niekoniecznie dociera to, że można to zrobić, a Czesi sami wyciągają ręce – twierdzi jeden z protestujących.
Pan Dariusz pracuje w Czechach razem z żoną. Tam też urodził się ich syn. Małżeństwo z niecierpliwością czeka na otwarcie granic. Musi koniecznie w maju pojechać do Czech na konsultacja medyczną. Ich 6-leni syn przeszedł tam operację serca.
- Głównie chodzi nam o ubezpieczenie dzieciaków. Wszyscy ubezpieczeni jesteśmy w Republice Czeskiej, leczymy się tam, bo mamy blisko. Synka mamy chorego na serce, ale dzięki szybkiej interwencji czeskich lekarzy wszystko się fajnie ułożyło –opowiadają Anna i Dariusz Lesiczkowie.
Do pracy mają zaledwie 6 km. To mała czeska firma. - Chcemy być traktowani jak wszyscy inni, chcemy mieć dostęp do pracy - mówią.
W Czechach pan Paweł i jego ojciec są kierowcami. W tamtejszej fabryce pracuje też żona pana Pawła. Małżeństwo boi się, że jeśli zamkniecie granic potrwa dłużej, nie będzie miało do czego wracać. Miejsca pracy nie będą czekać wiecznie.
- Na razie mamy jakieś oszczędności, ale przy tych cenach, to nie wiem na jak długo – zaznacza Anna Zielińska, żona pana Pawła.
Miłosz Kiliński pracuje w czeskim magazynie. Teraz jest na zwolnieniu lekarskim, po operacji kręgosłupa. W Czechach czeka na niego rehabilitacja i darmowe leki. Teraz musi je kupować w Polsce.
Nie wiadomo, kiedy granice zostaną otwarte. Pracownicy transgraniczni zapowiadają kolejne protesty. Dla nich i ich rodzin to walka o przetrwanie.
- Kudowa jest małym miastem i Czesi nas utrzymują. Na chwilę obecną w Czechach pracuje 1500 mieszkańców Kudowy – tłumaczą Anna i Dariusz Lesiczkowie.