Przemoc domowa w czasach koronawirusa. Co robić?
Pandemia koronawirusa i wprowadzone ograniczenia to koszmar dla wielu ofiar przemocy domowej. Ale nawet w tak trudnych czasach mogą one liczyć na pomoc. Skorzystała z niej m.in. pani Marta z Krakowa. Kluczowa okazała się telefoniczna rozmowa z pracownicą ośrodka pomocy społecznej.
W małżeństwie 32-letniej pani Marty od lat nie układało się dobrze. Zalecenie „zostań w domu” okazało się dla niej być koszmarem.
- Jesteśmy małżeństwem od 12 lat, mamy dzieci w wieku 11 i 9 lat. Na początku jeszcze było dobrze, dopóki nie urodziłam dziecka pierwszego. Cały czas czepianie się o to, że np. za dużo pracuję albo na początku, że nie pracuję. Na każdym kroku coś dogadywał, coś próbował wymusić na mnie. Zdarzało się, że uciekałam z domu, siedziałam w samochodzie, aż minie ta cała sytuacja. Byłam w szoku, że jest zdolny, żeby mnie popchnąć, czy zatrzasnąć drzwi, przytrzymać mnie mocniej, czy szarpać – opowiada.
Jej wersji zaprzecza mąż.
- Jest sprawa rozwodowa w toku, a dlaczego się wyniosła domu, to nie wiem. Ona twierdzi, że została dotkliwie pobita, co ja w ogóle takiej sytuacji nie widziałem. Ona mi założyła jakieś karty niebieskie – mówi mężczyzna.
- Na początku się bałam, nie wzywałam policji. Dopiero jak zostały założone te niebieskie karty, to pracownicy MOPS-u mi uświadomili, żeby policję wzywać, bo to jest konieczne. Bałam się, jak zareaguje, co zrobi. W tym roku było już 5 interwencji – twierdzi pani Marta.
Pani Marta po rozmowach z pracownikami Ośrodka Pomocy Społecznej zdecydowała się wraz z 9-letnią córką uciec z domu. Schronienie zapewnił im Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie.
- Mąż próbował mi przeszkodzić, mówiłam, że nie jestem w stanie rozmawiać przez telefon, bo on na każdym kroku stał i słuchał. Gdziekolwiek bym nie wyszła, chodził za mną, żeby wiedzieć z kim i o czym rozmawiam, żebym czasami czegoś nie powiedziała. W końcu powiedziałam tej pani, że on cały czas stoi za drzwiami i nie mam swobody porozmawiania. Zaproponowała, żeby się udać właśnie do tego ośrodka – opowiada pani Marta.
- Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie jest prowadzony przez Caritas Archidiecezji Krakowskiej. Mamy tutaj osoby, które doznają przemocy ze strony najbliższych. Częściej są to kobiety z dziećmi, ale również i bywają mężczyźni. I nie ma znaczenia teraz, czy jest pandemia czy nie, nadal jeżeli jest interwencja i jeżeli jest potrzeba przyjęcia, przyjmujemy osobę do zamieszkania – informuje Iwona Anna Wiśniewska, dyrektor Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Krakowie.
- Wróciłam ze sklepu i mówię do córki, że jedziemy, żeby spakowała walizkę, bo się wyprowadzamy stąd. I jak teściu zobaczył, że wchodzę do garażu, zaczął używać wulgaryzmów w stosunku do mnie. Że co ja tu robię, że to jest wszystko jego. Wzięłam tę walizkę i zaczęli: ty suko, nie wyprowadzisz się z dzieckiem, dziecko tu zostaje. Chcesz, to możesz iść stąd sama – twierdzi pani Marta.
Jak mówi, „teściowa stała z miską z mięsem, zaczęła mi wkładać palce do oczu, do buzi, żebym nie krzyczała. Uderzyła mnie w nos tą miską, zaczęła mi to mięso we włosy wklepywać. Córka się przestraszyła, bo ja miałam cały nos zakrwawiony, cała byłam brudna. Nie wiedziała, co się dzieje".
- Syn został tam. Syn jest strasznie zmanipulowany przez męża – opowiada pani Marta.
Kobieta w placówce może przebywać przez 3 miesiące. Przez ten czas musi znaleźć mieszkanie dla siebie i córki. W tej chwili jedynym, czego jest pewna, to że już nigdy nie wróci do męża.